wtorek, 2 grudnia 2014

Rozdział 22


~ Alex ~

                Nie mogłem się ruszyć. Stałem i patrzyłem na postać przede mną,
z twarzą wyrażającą bezgraniczne zdziwienie. Mężczyzna miał ciemnobrązowe włosy, lekko przyprószone siwizną i niebieskie oczy, zaś kąciki jego ust uniosły się do góry w sposób, który Olivia tak bardzo lubiła u mnie.
                - Aleksandrze… minęło prawie pięć lat… - zaczął, podchodząc bliżej. Odruchowo cofnąłem się do tyłu i wymierzyłem w niego strzałę.
                - Nie zbliżaj się! – warknąłem, nie spuszczając z niego wzroku.
                - Synu, tak strasznie mi przykro… Przepraszam, że cię zostawiłem, jednak zrobiłem to nie bez powodu… Nie poznajesz mnie? Jestem twoim ojcem, jak mam ci to udowodnić? – Uniosłem wyzywająco głowę i zmrużyłem oczy. To nie może być mój ojciec, to niemożliwe.
                - To ja nauczyłem cię strzelać z tego łuku, pamiętasz? Albo jak razem tropiliśmy zwierzynę na kolację. I jeszcze te wieczory, gdy siedzieliśmy przy palenisku, ty, ja i twoja matka… - Tego było już za wiele. Rzuciłem się do przodu, przygniatając łukiem gardło mężczyzny. O dziwo, nawet nie próbował się bronić, gdy staliśmy tak przez chwilę, oparci o drzewo.
                - Nie waż się mówić o mojej matce! – syknąłem, ledwo nad sobą panując.
                - Niby dlaczego? Monika była nie tylko twoją mamą, ale i moją żoną. A jej śmierć nie była niczyją winą. Los postanowił nas rozdzielić
i stało się, lecz to nie oznacza, że jej nie kochałem. Bo kochałem, tak samo jak kocham ciebie. Więc będę o niej mówił, czy tego chcesz, czy nie – odparł stanowczym głosem.
                Nie miałem żadnego dowodu na to, że kłamał. Znał moje dzieciństwo, imię, a także moją matkę… To niepodważalnie był mój ojciec. Tylko teraz pozostało pytanie: dlaczego mnie zostawił? Jako osoba, na którą ludzie liczą, nie mogłem pozwolić sobie na chwile słabości, dlatego też moją wątpliwość szybko zastąpił gniew. Opuściłem łuk, odsuwając się na bok.
                 - Co tutaj robisz? Dlaczego wróciłeś? – spytałem. Mężczyzna zaśmiał się gorzko.
                - Wiem, co o mnie myślisz, Aleksandrze. „Uciekł, opuścił mnie, już nie wróci”. Myliłeś się, synu. Nie zostawiłem cię. Odszedłem, żeby przygotować nam lepsze życie. A dla ciebie bezpieczniej było zostać w chacie. Tu się wychowałeś, znasz te okolice. Czułem, że sobie poradzisz i nie myliłem się. Ale teraz pora, abyśmy wrócili do domu. Razem. – Patrzyłem na niego, powoli trawiąc to, co powiedział. To chyba sen.
                Odkąd odszedł, każdej nocy marzyłem o tym, żeby wrócił. Łudziłem się, że gdy rano się obudzę, on wciąż ze mną będzie. Pójdziemy na polowanie i na tropienie zwierząt, a potem będziemy strugać cynamonowe wykałaczki, nasz symbol wolności i niezależności. Pamiętałem go jako ojca, który dał mi większość mojej osobowości, pomógł ją ukształtować. I takiego ojca chciałem zapamiętać. A teraz, gdy on się tu pojawił, proponując mi byśmy znów byli jedną szczęśliwą rodziną, ja nie wiem co zrobić. Może Olivia będzie wiedziała… Właśnie, Olivia! Choć nie byłem pewny czy chcę, żeby poznała tego mężczyznę, prędzej czy później tak by się stało, więc lepiej zapobiec możliwym nieporozumieniom.
                 Odwróciłem się i podbiegłem do zbocza wąwozu.
                 - Liv! – zawołałem. Po chwili z zarośli wychyliła się twarz dziewczyny. – Chodź ze mną. Muszę ci kogoś przedstawić. – Olivia skinęła na znak, że rozumie, po czym razem zeszliśmy na Cynamonową Polanę. – Olivio, poznaj mojego ojca…  - Z wstrzymanym oddechem patrzyłem jak dziewczyna podchodzi i podaje mu rękę.
                 - Miło mi cię poznać, Olivio. Jestem Daniel. Cieszę się, że mój syn ma kogoś takiego jak ty. Założę się, że okoliczności waszego spotkania były dość niezwykłe… - Spiąłem się na te słowa, gdyż nie do końca rozumiałem ich znaczenie, ale kiedy spojrzałem na Olivię, zdumiałem się jeszcze bardziej. Na twarzy dziewczyny nie było bowiem strachu czy niepokoju. Stałem tak kompletnie osłupiały: Liv się uśmiechała.

czwartek, 27 listopada 2014

Rozdział 21


~ Liv ~

            Razem z Alexem wybiegliśmy z młyna. Lena stała na kładce nad młyńskim kołem, wskazując coś w oddali.
            - Mamy towarzystwo. Ktoś rozpalił ogień. – Alex szybko wspiął się na górę i spojrzał we wskazanym kierunku, szacując odległość.
            - Ten dym oznacza kłopoty – mruknął.
            - Skąd wiesz? – spytałam. Chłopak popatrzył na mnie znaczącym wzrokiem.
            - Bo tam jest mój dom.
            Cisza, która zapadła po tych słowach była wręcz namacalna. Lena uniosła pytająco brwi.
            - Mieszkasz w lesie? – Alex skinął głową.
            - Muszę to sprawdzić – rzekł po chwili, schodząc z drewnianej konstrukcji.
            - Idę z tobą – powiedziałam, siląc się na stanowczość. Nie sądziłam, że się zgodzi, dlatego też byłam zaskoczona, gdy powiedział:
            - To chyba oczywiste. – Po czym zwrócił się do Leny.
            - Heleno, ty będziesz mi potrzebna tutaj. Zostaniesz, a gdybyśmy nie wrócili do wieczora, ruszysz z wilkami w naszą stronę. W razie czego zagwizdam. To będzie nasz sygnał. Zrozumiałaś?
            - Jasne.
            - W takim razie ruszamy – powiedział Alex, biorąc swój łuk i kołczan ze strzałami. Po chwili wahania dotknęłam delikatnie jego ramienia.
               - Jesteś pewien? – zapytałam. – Dopiero co wyzdrowiałeś, nie powinieneś się nadwyrężać.
               - Jestem innego zdania. Poza tym idziesz ze mną. Nie będę sam.
               Westchnęłam z rezygnacją.
               - Niech będzie. Leno – zwróciłam się do dziewczyny. – Dziękuję ci za wszystko. Twoja pomoc naprawdę wiele dla mnie znaczy. Do zobaczenia wkrótce.
               - Do zobaczenia.
               Gdy słońce sięgnęło zenitu, opuściliśmy Stary Młyn. Ruszyliśmy ścieżką na północ, skąd po pewnym czasie trafiliśmy na gościniec. Padał śnieg, przez co nasze ślady znikały w przeciągu kilku sekund. Mróz szczypał
w policzki. Otuliłam się szczelniej peleryną i zarzuciłam kaptur. Z ulgą zauważyłam, że Alex zrobił to samo. Uśmiechnęłam się pod nosem. Chłopak spojrzał na mnie z ukosa.
               - No co?
               - Nic.
               - Przecież wiem. Nie jestem idiotą. Wystarczająco długo naginałem przysięgę będąc nieprzytomnym. Nie zamierzam zostawiać cię bez opieki, bo znów coś mi się stanie. Żadna choroba nie ma prawa stanąć mi na drodze.
               - Och, jedna taka łazi za tobą bez przerwy. – Alex uniósł brwi.
               - Czyżby? A cóż ty nazywasz chorobą?
               - A takie bezbronne chuchro, które uczepiło się ciebie jak rzep psiego ogona. Jest na tyle paskudne, że prawdziwej choroby łatwiej się pozbyć. To jest raczej pasożyt – stwierdziłam z uśmiechem.
               - Powiadasz? To może powinienem go usunąć?
               - Czy ja wiem… A w jaki sposób byś się do tego zabrał?
               - Hmm. Może w taki? – mruknął Alex, z zadziwiającą szybkością biorąc mnie na ręce. Nawe nie zauważyłam, kiedy odrzucił łuk.
               Pisnęłam i zaczęłam się śmiać. Tak bardzo mi tego brakowało, tej energii bijącej z jego wnętrza. Twarz chłopaka rozjaśnił uśmiech, gdy wykonał kilka obrotów wokół własnej osi, tym samym wywołując u mnie wrzask przerażenia. Tak… Alex stanowczo odzyskał siły.
                - Stop! Ratunku! Dosyć!– krzyczałam, jednak moje wołanie
o pomoc niespecjalnie przejęło chłopaka.
                - Mam przestać? – spytał, wciąż kręcąc się ze mną w kółko.
                - Taaak! – Mój pisk przeszył powietrze. Alex zwolnił i zatrzymał się. Jego czarne oczy odzyskały dawny srebrny blask.
                - No dobrze, mój pasożycie. To co teraz?
                - Musimy dojść do chatki. Najszybciej będzie przez Cynamonowy Wąwóz.
                - Też mi się tak wydaje – odparł, po czym ruszyliśmy w dalszą drogę. Nie minęło dziesięć minut, jak zapytał:
                - O czym myślisz?
                - O tym, co lub kogo możemy zastać na miejscu, gdy już tam dotrzemy.
                - Tak… Kwestia godna przemyśleń. Jak sądzisz, kto to może być?
                - Nie wiem. Pewnie niedługo się dowiemy. – Alex pokiwał głową w zamyśleniu i zamilkł na kilka sekund.
                - Coś mi się zdaje, że miałaś ze mną porozmawiać – stwierdził, patrząc na mnie poważnie.
                - Nie zdaje ci się. Kłopot w tym, że nie wiem, czy powinnam ci to powiedzieć…
                - Powinnaś być szczera, zarówno w stosunku do mnie jak i do samej siebie. – Wzięłam głęboki oddech i już chciałam się odezwać, gdy Alex przesłonił mi usta dłonią.
                - Ani drgnij – wyszeptał, wpatrzony w jakiś punkt przed nami. Teraz dotarło do mnie, że już jesteśmy przed wąwozem. – Nie jesteśmy sami – mruknął, wyciągając strzałę z kołczana. – Zostań tu.
                W milczeniu obserwowałam jak Alex cicho zsuwa się na dno wąwozu. Kątem oka dostrzegłam nagły ruch za pniem cynamonowego drzewa. Nie umknęło to także uwadze Alexa, który niepostrzeżenie zbliżał się do ukrytej postaci. Pomimo dzielącej nas odległości, słyszałam wyraźnie słowa chłopaka, wypowiedziane głosem mrożącym krew w żyłach:
                 - Kimkolwiek jesteś, pokaż się. W przeciwnym razie doradzałbym natychmiastową ucieczkę. – Alex naciągnął łuk i wycelował w odpowiednim kierunku. Po chwili zza pnia wyłoniła się postać w brązowej pelerynie,
z saksą przyczepioną do skórzanego pasa i odrzuciła kaptur do tyłu, ukazując twarz. Zbladłam na dźwięk słów mężczyzny:
                - Witaj, synu.

sobota, 8 listopada 2014

Rozdział 20


~ Liv ~

          Kiedy otworzyłam oczy, było jeszcze ciemno, ale niebo powoli zaczynało nabierać barw zwiastujących świt. Przeciągnęłam się, po czym usiadłam na posłaniu.
          Tej nocy miałam niesamowity sen. Był w nim Alex, całujący mnie,
a świat wokół nie istniał. Dawno nie czułam się tak wspaniale. Szkoda, że to tylko sen…
          Spojrzałam na dwa posłania obok. Alex i Lena jeszcze spali, więc poruszając się w miarę możliwości po cichu, przeszłam do przedsionka. Otworzyłam drzwi młyna. Poranek był mroźny, ale nie aż tak, żeby nie dało się wyjść. Wzięłam pelerynę, wiszącą przy drzwiach, po czym opuściłam pomieszczenie. Podeszłam do tylnej części młyna, gdzie Lena schowała łuki. Podczas nieobecności Alexa nauczyła mnie strzelać, żebym zajęła swoje myśli czymś pożytecznym. Może już czas, by sprawdzić moje umiejętności. Łuk Alexa został w przybudówce, ja zaś wzięłam swój, zrobiony przez Lenę, o zdobionym łęczysku, po czym wróciłam na zewnątrz. Za młynem znajdowała się duża polana, otoczona wokół drzewami, do których Lena przymocowała słomiane tarcze.
            Stanęłam pośrodku pokrytego śniegiem placu, zakładając cięciwę na łęczysko. Gdy łuk był gotowy do użycia, przybrałam odpowiednią pozycję, naciągnęłam cięciwę, a potem wypuściłam strzałę spomiędzy palców. Cichy świst przeszył powietrze, gdy śmignęła w stronę tarczy, przebijając ją na wylot. Zadowolona z sukcesu, szybko wyciągnęłam kolejny pocisk i oddałam strzał. Widząc, że jakość strzałów jest coraz lepsza, kontynuowałam ćwiczenie, naciągając cięciwę raz za razem, tym samym zwiększając częstotliwość uderzeń w tarczę.
            Nagle poczułam ciepły oddech na karku. Zamarłam z łukiem w ręce, niezdolna się poruszyć.
            - Ćwicz dalej. Dobrze ci idzie. – Głos Alexa tuż przy moim uchu sprawił, że po plecach przeszedł mi dreszcz. Nigdy nie pojmę, jak on to robi, że porusza się tak bezszelestnie. Odwróciłam się.
            - Jak długo mnie obserwujesz? – spytałam. Chłopak z rozbawieniem przechylił głowę na bok.
            - Dość długo – odparł, podchodząc bliżej. Gdy jego wzrok spoczął na moich ustach, rumieniec zakwitł mi na policzkach. Przed oczami miałam scenę ze swojego snu: jego usta na moich, delikatny dotyk, niczym muśnięcie piórkiem… A teraz nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów.
             - Rumienisz się – stwierdził Alex, uśmiechając się drwiąco. – O czym myślisz?
             - O niczym – odparłam, czerwieniąc się jeszcze bardziej.
             - Ach, tak? W takim razie bardzo ciekawe jest to twoje nic, skoro potrafi wywołać u ciebie taką reakcję. – Przewróciłam oczami.
             - No dobrze, wygrałeś. Przypomniał mi się mój dzisiejszy sen.

~ Alex ~

             - Sen, powiadasz? A cóż ci się śniło? – spytałem. Liv przygryzła dolną wargę, niepewna czy może odpowiedzieć.
             - Tak jakby… my. Śniło mi się, że spałam, a ty przyszedłeś, pochyliłeś się nade mną i … . – Kiedy urwała, miałem pewność. A więc pamięta! Nie wiem, jakim cudem jest to możliwe, skoro spała, ale jednak. Teraz było mi równie niezręcznie jak jej.
             - I co? – spytałem, choć znałem odpowiedź.
             - Pocałowałeś mnie – wydukała, odwracając wzrok.
             - Doprawdy? I jak było?
             - To tylko sen. Nic nie znaczy.
             - Może kiedyś się spełni… - mruknąłem, odchodząc w stronę młyna. Choć trochę obawiałem się jej reakcji, w głębi ducha cieszyłem się, że mój pocałunek wyrył się w jej pamięci. Nie musiałem się odwracać, by wiedzieć, że Liv stoi za mną w kompletnym osłupieniu.
             Słońce było już wysoko na niebie, a z nieba prószył lekki śnieg, kiedy Olivia wróciła z polany. Lena właśnie podgrzewała wodę w garnku nad ogniskiem, a wilki leżały koło niej, niczym anioły stróże.
             - Proszę, proszę. Wojowniczka wróciła – mruknęła dziewczyna, podnosząc głowę. Liv spojrzała na nią spod zmrużonych powiek.
             - O co ci chodzi?
             - O nic - odparła Lena, unosząc ręce w obronnym geście. - Miło, że do nas dołączyłaś. - Wstałem z miejsca i podszedłem do Olivii. Przystanęła dopiero, gdy znaleźliśmy się w oddzielnej części młyna, służącej za spiżarnię. Odwróciła się w moją stronę, krzyżując ręce na piersi.
             - Liv, jaka ty jesteś przewidywalna. Byłaś bliska łez, kiedy się ocknąłem, ale już na drugi dzień znalazłaś powód, by mnie unikać. Dlaczego? Dlaczego ze mną po prostu nie porozmawiasz?
            - Ja… - zaczęła, lecz wtedy dobiegł nas krzyk Leny:
            - Dym! Dym nad drzewami!
------------------------------------------------------------------------
I jak, podoba się? :D /P.

poniedziałek, 3 listopada 2014

Rozdział 19


~ Alex ~


          Lena usiadła na jednym z kamieni, ułożonych wokół ogniska. Rozpaliła je, żeby było nam cieplej, a potem przykryła Olivię kocem i wróciła do mnie. Pięć wilków podążyło za nią, niczym cienie, po czym położyły się na podłodze.         
          - Jak to możliwe, że stworzenia na które ja poluję od kilku lat, leżą wokół ciebie, nie czyniąc ci krzywdy? – spytałem, patrząc nieufnie w stronę drapieżników. Lena wzruszyła ramionami.
         
          - Jako dziecko mieszkałam w lesie z rodzicami. Mój tata był leśniczym. Mieliśmy piękny dom w środku lasu. Pewnej nocy rodzice zabrali mnie na spacer. Była pełnia księżyca, początek zimy. Szliśmy głównym szlakiem, las nocą jest naprawdę piękny. Gdzieś niedaleko zawył wilk, 
a chwilę później otoczyła nas cała wataha. Jak na złość, nagle niebo pociemniało i zerwał się silny wiatr. Pamiętam, jak tata wziął mamę za rękę, a ona mocno mnie przytuliła. „Kocham cię, Heleno. A teraz biegnij. Cokolwiek się stanie, nie odwracaj się za siebie.”          
           - Tak naprawdę nazywasz się Helena? – spytałem, przerywając jej. Skinęła głową 
i kontynuowała opowieść.          
           - No więc zrobiłam, co mi kazano. Uciekłam. Za plecami słyszałam krzyki ojca i płacz mamy, lecz nie zatrzymywałam się. W końcu odgłosy ucichły. Przystanęłam, chowając się za drzewem. I odwróciłam się. Nigdy nie zapomnę tego widoku. Krew była wszędzie. Na pyskach i futrze wilków, na krzakach jagód i na gościńcu. Wsiąkała w śnieg, który zdawał się topnieć pod jej temperaturą. Zadrżałam od tłumionego płaczu. Wiedziałam, co się stało.
I wtedy poczułam ciepły oddech na karku. Za mną stała ogromna szara wilczyca. Mało nie zemdlałam na jej widok. Lecz ona tylko na mnie patrzyła. Nie jak drapieżnik na swoją ofiarę, bardziej jak matka na dziecko. Ostrożnie popchnęła mnie pyskiem, pokazując, gdzie mam iść. Ruszyłam za nią. Zaprowadziła mnie do groty, gdzie prawdopodobnie mieszkała. Jak się okazało, miała młode. Pięć puszystych kulek otoczyło nas, gdy tylko znalazłyśmy się w środku. Maluchy stały się dla mnie jak przybrane rodzeństwo, opiekowałam się nimi, gdy wilczyca szła na polowanie. Nadałam im imiona, podobnie jak mojej wybawicielce. Nazywałam ją Danu, co
w mitologii celtyckiej znaczy „matka wszystkich”. Jej dzieci otrzymały imiona pasujące do wyróżniających je cech. Kieł, czarny wilczek z żółtymi ślepkami zawdzięcza swoje imię przydługim kłom. Ryk, Wilka i Loki to szare trojaczki
o zielonych oczach. Ich imiona wymyśliłam na poczekaniu. Ryk, bo cały czas warczał bez powodu, co brzmiało jak ryk groźnego zwierzęcia. Wilka, bo była pierwszą wilczycą w stadzie. A Loki to imię olbrzyma z mitologii nordyckiej, który stworzył największe potwory, między innymi wilka Fenrira, o którym krążą liczne legendy. To imię pasowało do niego jak ulał, gdyż był największy ze stada. No i na końcu Mara, biała wilczka o błękitnych oczkach, która nocą wyglądała jak senna mara.
         
              Żyłam tak przez osiem lat, aż pewnego dnia Danu nie wróciła na noc. Kiedy poszłam jej szukać, znalazłam ją martwą w zastawionych sidłach. Wróciłam do groty. Było mi smutno, to tak jakbym drugi raz straciła matkę. Wiedząc, że wilki nie mają nikogo innego, zostałam z nimi. Od tamtej pory jesteśmy nierozłączni.
           
             - Zaraz, to znaczy, że te wilki….
           
             - Tak, to one – Lena uśmiechnęła się i pogłaskała czarnego wilka, który leżał u jej stóp. Kieł.
           
             - Niesamowite – mruknąłem.
           
             - Nie bardziej, niż to, że dochodzi północ i powinieneś się przespać.
                         - Spałem wystarczająco. Chcę wiedzieć, co się wydarzyło pod moją nieobecność. Jak to znosiła Liv? Nie odpuszczę, póki się nie dowiem.           
             - Ty się chyba nigdy nie poddajesz, co?
           
             - Nie, jeśli chodzi o nią – Lena pokiwała głową z uznaniem.
           
             - Dobrze więc, niech będzie jak chcesz. Jak już wiesz, mieszkałam
w Wilczej Grocie razem ze stadem. Trzy tygodnie temu w nasze okolice przyczołgała się jakaś dziewczyna. Dosłownie, szła na kolanach, pokładając się na śniegu, drapiąc paznokciami ziemię i krztusząc się kaszlem. Na jej widok aż zamarło mi serce. Wyglądała jak wrak człowieka. Łzy zamarzły jej na twarzy, tworząc podłużne sople na policzkach. Dłonie miała lodowate, z licznych zadrapań płynęła krew. Nie wiedziałam, ile czasu tak wędrowała i skąd zmierzała, ale wiedziałam, że nie mogę jej tam zostawić na pastwę losu. Podeszłam do niej, chcąc pomóc, ale odepchnęła moją rękę. Chciała krzyczeć, lecz jej gardło już nie dawało rady. Koniec końców dopiero, gdy straciła przytomność udało mi się ją przytargać do groty i ułożyć na miękkim futrze. Wilki położyły się przy niej, zapewniając potrzebne ciepło. Po godzinie się ocknęła. Nie chcąc jej przemęczać, spytałam tylko, co tu robi. Pokręciła głową, a jej usta poruszyły się bezgłośnie, gdy próbowała wyszeptać jedno słowo, twoje imię. - Dziewczyna spojrzała na mnie, lecz ja nie byłem w stanie patrzeć na nią. Gorące łzy spływały mi po twarzy i nie był to widok, którym mógłbym się poszczycić. Ale to, co usłyszałem wstrząsnęło mną tak bardzo, że nie byłem pewny, czy chcę słuchać dalej. Zerwałem się z miejsca, ruszając do posłania Olivii. Lena nawet nie drgnęła. W sumie jej się nie dziwię, w końcu ona widziała to wszystko na własne oczy.
            Liv leżała na plecach, z twarzą zwróconą w stronę ognia. Klęknąłem przy niej, wolną ręką odgarniając jej włosy z twarzy. Już zapomniałem jaka jest piękna, kiedy śpi. Oh, Liv… Przez co ty musiałaś przejść, żeby mnie odzyskać? Przed oczami stanął mi jej obraz, jak czołga się po śniegu, zmarznięta, wołająca mnie bez skutku.
            I wtedy zrobiłem coś, czego nie zrobiłbym w żadnej innej sytuacji: pocałowałem ją. Gdy tylko jej usta dotknęły moich, czas się zatrzymał. Były tak miękkie, delikatne i smakowały czymś słodkim. Boże, wszystko bym oddał, żeby ona była teraz przytomna 
i świadoma tego, co właśnie uczyniłem. Ostrożnie odsunąłem się od niej, sprawdzając, czy przypadkiem się nie obudziła. Na szczęście spała spokojnie. Może to nie był taki dobry pomysł…
I tak nie będzie o niczym wiedzieć, gdy się obudzi. Co mnie napadło, żeby ją całować? Ale z drugiej strony, czy mogę mieć pewność, że będę mógł to zrobić ponownie?
---------------------------------------------------------------
Tak, wiem, ja też się cieszę z tego rozdziału ;p Jak to ujęła moja najlepsza przyjaciółka "Uduszę cię, jak natychmiast nie napiszesz kolejnego rozdziału!" xD To jak, mam pisać następny? :) :* /P.

wtorek, 28 października 2014

Rozdział 18 [...]


~ Liv ~

           Obudziło mnie ciche skomlenie, dobiegające z rogu pomieszczenia. Gwałtownie zerwałam się na równe nogi. Lena, która cała noc czuwała przy Alexie, wstała i położyła mi dłoń na ramieniu.
           - Spokojnie. Chyba się budzi – powiedziała, ruchem głowy wskazując na chłopaka. – Wezmę wilki i pójdę na polowanie. Zostawię tylko Kła, na wypadek, gdyby coś się stało.
           Gdy tylko wyszła, z bijącym sercem podeszłam do posłania chłopaka. Jego pierś wznosiła się i opadała w rytm miarowego oddechu.
           - Nie wiem, gdzie ludzie trafiają po śmierci, ale ja z całą pewnością jestem w niebie – mruczy spod wpółprzymkniętych powiek. Z piskiem biorę go za rękę, a łzy szczęścia spływają mi po twarzy.
           - Alex! Boże, ty żyjesz… Nie mogę uwierzyć… Minęło tyle tygodni… - mówię ze ściśniętym gardłem. Rozluźniam się dopiero wtedy, gdy jego silne ramiona przyciągają mnie do siebie.
           - Za każdy dzień, który spędziłaś beze mnie, ta kobieta zapłaci dwukrotnie albo i więcej – cedzi Alex przez zaciśnięte zęby. W końcu podnosi powieki, przeszywając mnie spojrzeniem swoich obsydianowych oczu.
           - Tęskniłam za tobą – mówię, klękając obok jego posłania. Chłopak patrzy na mnie w milczeniu.
           - Były momenty, kiedy miałem już dość. Chciałem się poddać, bo ból był zbyt silny. Nie byłem w stanie dłużej walczyć, zachowując świadomość. Mam zresztą wrażenie, że mniej bolało, gdy byłem nieprzytomny. Trucizna paliła mnie od środka tak bardzo, że miałem ochotę umrzeć. W tych chwilach, jedynie myśl o tobie i o tym, że czekasz na mnie gdzieś tam, po drugiej stronie, trzymała mnie przy życiu – powiedział, biorąc mnie ponownie za rękę. Czując, jak łzy napływają mi do oczu, skinęłam głową
i szybko popatrzyłam w inną stronę, byle nie na niego.
           - Hej – szepnął. – Spójrz na mnie.
           Pokręciłam głową. Nie chciałam, żeby wiedział przez co przechodziłam. Jak płakałam każdej nocy błagając, by się obudził. Jak wysłuchiwałam jego majaczenia, gdy trucizna zalewała organizm. Jak walczyłam o to, by żył. Jak cholernie nie dawałam sobie bez niego rady, póki nie spotkałam Leny. Sama wolałabym o tym nie pamiętać.
           - Olivio… - ból w jego głosie sprawił, że mimowolnie się odwróciłam. Na widok mojej zapłakanej twarzy od razu podniósł się do pozycji siedzącej.
           - Nie, nie wstawaj. Powinieneś teraz dużo odpoczywać – powiedziałam, popychając go z powrotem na koce.
           - Nie, dopóki nie powiesz mi, co się działo. Chcę wiedzieć, co się zdarzyło podczas mojej nieobecności i jak mogę naprawić ewentualne szkody.
           - Nie możesz – głos Leny przywrócił mnie do rzeczywistości. Nawet nie słyszałam jak weszła. Alex niemal od razu był na nogach, zasłaniając mnie własnym ciałem. Wstałam z podłogi, próbując go uspokoić.
           - Hej, wszystko dobrze. To jest Lena. Gdyby nie ona… Cóż, nie wiem, czy dałabym sobie radę – mruknęłam.
           - Nie dałabyś. Gdyby nie ja, pewnie dalej czołgałabyś się po śniegu, drapiąc paznokciami ziemię i zawodząc niemiłosiernie, a on zdychałby gdzieś sam w lesie, o ile wcześniej by się nie utopił – głos Leny był jak cios nożem, cichy, ale ostry. Alex, zrozumiawszy, co właśnie powiedziała, otworzył szeroko oczy ze zdumienia.
           - Że co robiła?! Boże, Liv… . - Chłopak przejechał ręką po włosach, które zdążyły nieco urosnąć i teraz sięgały mu mniej więcej do karku, a przydługa grzywka spadała na oczy.
           - Nic mi nie było, naprawdę – tłumaczyłam się, choć wiedziałam, że to bez sensu.
           - No nie, wcale… - Lena parsknęła, zasłaniając usta dłonią.
           - Olivio, wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć – Alex próbował mnie objąć, lecz wyrwałam mu się, kręcąc głową. Nie, nie mogę ci powiedzieć. I mam nadzieję, że nie będę musiała.
           - Przepraszam, Alex. I nie patrz tak na mnie, bo w moich oczach nie znajdziesz odpowiedzi. Nigdzie ich nie znajdziesz – mruknęłam, po czym skierowałam się do swojego posłania.
           Chłopak już chciał pójść za mną, ale Lena zatrzymała go.
           - Niech idzie. Nie masz pojęcia, przez co ta dziewczyna przeszła. Musi odpocząć.
           - Zbyt długo mnie przy niej nie było. Muszę nadrobić zaległości.
           - Kilka godzin cię nie zbawi, a ona potrzebuje snu. Już późno, porozmawiacie rano… - głos Leny dobiegał z coraz dalszych zakątków mojego umysłu, aż w końcu rozpłynął się zupełnie. Pierwszy raz od wielu tygodni zasnęłam spokojnie, kołysana szumem grudniowego wiatru
i głosem chłopaka, który powstał z martwych.
--------------------------------------------------------------------------------
Ta daam :D Prawie płakałam, pisząc to :') Liczę na komentarze bądź konstruktywną krytykę ;) /P.

Elipsa - czyli jak domyślić się faktów ;)

       

       Witajcie, kochani :)
Wybitnie długo nie dodawałam rozdziałów, między innymi z tego powodu, że w szkole siedzę do 16, a potem masa zadań domowych, więc ledwie się wyrabiam ;p
        Wracając do naszej Zagubionej... Ostatnio wena mnie troszkę opuściła, co poskutkowało brakiem pomysłu na ciąg dalszy historii, ale nie martwcie się. Postanowiłam wykorzystać elipsę, czyli taki fajny zabieg stylistyczny, polegający na opuszczeniu części zdania, której można domyślać się na podstawie poprzednich zdań albo kontekstu wypowiedzi. Tylko że w tym przypadku to będzie ogromna elipsa, obejmująca pewien okres w życiu bohaterów, konkretnie czas, w którym Alex walczy o życie, a Olivia próbuje kompletnie się nie załamać (spoiler ;p )
         Otóż ten fragment zostanie chwilowo pominięty, z utajnionych powodów, zaś akcja następnego rozdziału rozpocznie się w momencie "zmartwychwstania" jednego z naszych bohaterów.. ;) Uprzedzam, iż w części objętej elipsą dojdzie nam kilka osób, które będą miały wpływ na dalsze losy bohaterów i które pojawią się w nowym rozdziale, więc nie zdziwcie się, gdy padnie jakieś nowe imię ;)
         Mam nadzieję, że dalsza część historii wam się spodoba, tak jak mi, gdy ją pisałam :) Miłego czytania i czekam na komentarze ;) :*
                                                                                                                                         /P.

środa, 30 lipca 2014

Rozdział 17

                                                                                        

                                                                                  ~ Alex ~

                Ból głowy nie przybierał na sile, ale też nie słabł. Z trudem podniosłem powieki. Po odzyskaniu przytomności obchodziła mnie jedynie Olivia. Czy domyśliła się, co się stało? Czy w jej kubku też była trucizna? Mam szczerą nadzieję, że nie.
                Nagle poczułem mocne szarpnięcie. Gdzie ja jestem? Ostrożnie uniosłem głowę. Niebo nade mną miało bladofioletową barwę, zwiastującą zmierzch, zaś ja leżałem na podłodze drewnianego powozu. Ciotka Olivii siedziała na przodzie i z zawzięciem tłumaczyła coś woźnicy.
                - … proszę jechać tą szosą jeszcze jakieś kilkanaście  , a potem zatrzymać się
w pobliżu rzeki. Stamtąd chłopak nigdy nie wróci do domu żywy…
                Zaciskam zęby, żeby opanować wzbierający się we mnie gniew. Co ta kobieta sobie myśli? Otruła mnie, to już wiem. Tylko gdzie, u licha, ona mnie wiezie?! Niestety, nie mam okazji, aby się tego dowiedzieć. Powóz zatrzymuje się, a ciotka Liv odwraca się
w moją stronę. Szybko zamykam oczy i zamieram w bezruchu. Czuję, jak kobieta chwyta mnie za nadgarstki i brutalnie szarpie, próbując zrzucić z wozu. O nie… Moja duma
i instynkt samozachowawczy nie godzą się na takie traktowanie. Alex wraca do żywych.
                Zrywam się na równe nogi, ciągnąc moją trucicielkę za sobą. Słyszę jej krzyk, kiedy boleśnie upada na ziemię, jednak od razu się podnosi i celuje do mnie ze sztucera. Ja odruchowo sięgam ręką za plecy, tam, gdzie powinien znajdować się mój kołczan ze strzałami, lecz moja dłoń trafia na pustkę. Zdziwienie, które odmalowuje się na mojej twarzy sprawia, że ciotka Olivii uśmiecha się triumfalnie.
                 - Jaka szkoda, że twój łuk został w wiosce… Teraz nawet nie masz jak się obronić – powiedziała, po czym skinęła głową woźnicy, który ni stąd, ni zowąd pojawił się za moimi plecami. Ostatnie, co pamiętam, to przeszywający ból, kiedy otrzymałem cios
w głowę i głośny plusk, gdy wpadłem do rzeki. Reszta to tylko niewyraźne urywki świadomości, podczas których usiłowałem wygrać wyścig ze śmiercią.


środa, 9 lipca 2014

Rozdział 16

                                                                   
 
                                                                          ~ Alex ~

              Trzymając ją w żelaznym uścisku, myślałem jedynie o tym, co się mogło wydarzyć i co mogę zrobić, aby poczuła się lepiej. Nie jestem w stanie znieść jej łez. Ta bezradność, kiedy ona z płaczem wpada mi w ramiona, a ja nie mam pojęcia, jak jej pomóc. To jest nie do wytrzymania. I te jej słowa "To się skończy o wiele gorzej, niż myślisz". Cokolwiek się zdarzyło, musiało nią mocno wstrząsnąć. Pogłaskałem ją delikatnie po policzku.
               - Zdradź mi, proszę, co się stało - poprosiłem cicho. Pokręciła przecząco głową.
               - Nie mogę - odparła ledwie słyszalnym szeptem. Zacisnąłem usta. Jak ja mam coś zrobić, kiedy nawet nie wiem, co ją doprowadziło do takiego stanu?
               - Chociaż daj mi jakąś wskazówkę.
               - Uciekamy.
               To słowo zawisło między nami w powietrzu. Przez chwilę oboje milczeliśmy, a potem Liv pociągnęła nosem. Nie ma co się zastanawiać, musimy działać.
               - Kiedy? - spytałem tylko, a twarz dziewczyny rozjaśniła się w znajomym uśmiechu, który tak uwielbiam.
               - O świcie - odpowiedziała.
               - Dobrze. Ale nie możemy tak po prostu zniknąć. Chodźmy powiedzieć twojej mamie "dobranoc", zamiast się żegnać. Niech będzie tak, jakby ktoś nas porwał. Co ty na to? - Liv przytaknęła i z trudem podniosła się z ziemi.
               - Pokłóciłam się z matką - wypaliła, gdy otwierałem drzwi stodoły. Zatrzymałem się w pół kroku.
               - O co poszło? - zapytałem. Nerwowe przechodzenie z nogi na nogę uświadomiło mi, że nie była to dla niej łatwa kłótnia. Chciałem wziąć ją za rękę, ale ona odsunęła się bez słowa, jakby wolała na mnie teraz nawet nie patrzeć.
               - O nic - mruknęła wymijająco. - Miejmy to już za sobą - powiedziała, po czym opuściła stodołę. Moje zmysły natychmiast się wyostrzyły, jak zawsze, kiedy wyczuwam, że dzieje się coś niedobrego.
               Na zewnątrz zaczęło kropić, narzuciłem więc kaptur na głowę i dogoniłem Olivię przy drzwiach. Ona nie zwracała uwagi na deszcz. Wzięła głęboki oddech i weszła do domu, a ja cicho podążyłem za nią. Nagle gwałtownie stanęła, przez co mało na nią nie wpadłem.
               - Co, u licha... - zacząłem, ale natychmiast zamilkłem, kiedy mój wzrok zatrzymał się na postaciach stojących przy palenisku. Odruchowo ścisnąłem Liv za rękę, tym razem nie protestowała.
               - Olivia? Nie zgadniesz, kto nas odwiedził! - powiedziała jej matka, wyraźnie przesłodzonym głosem. Wyczułem, jak Liv cała się spina i lekko cofa do tyłu, jakby miała zamiar uciec.
               - Nie daj się zastraszyć. Pokaż jej, że jesteś ponad to - szepnąłem jej do ucha. Ledwo zauważalnie skinęła głową. Ostrożnie weszliśmy do izby, zatrzymując się zaraz na progu. Kobieta, której unikałem przez ostatnie trzy lata, właśnie stoi niecałe dwa metry ode mnie. Już rozumiem zdenerwowanie Olivii. Mój oddech przyspiesza, a ciało napręża się, gotowe do ucieczki w każdej chwili. Mimo to, nie daję niczego po sobie poznać. Unoszę głowę nieco wyżej i ściągam kaptur. Pora zastosować się do własnej rady.
               - Ciociu... Cóż za miła... niespodzianka - mówi Olivia drżącym głosem. Nie wiem, co się wydarzyło podczas jej wizyty u ciotki, ale ten pobyt chyba nie należał do przyjemnych. Ciotka Liv wykrzywiła usta w uśmiechu, a na mój widok, niemalże zakrztusiła się powietrzem. Wcale jej się nie dziwię - chłopak, którego próbowała zabić tysiące razy, teraz sam wpadł jej w ręce. Zdziwiłbym się, gdyby przepuściła taką okazję.
               - Olivio, jak się cieszę, że cię widzę! Nie wiem, co cię skłoniło do opuszczenia moich skromnych progów, ale wierzę, że nie stało się nic złego - kobieta podeszła i przytuliła Liv, a ja jak oparzony odskoczyłem na drugi koniec pomieszczenia.
               - Jak widzę, przyprowadziłaś ze sobą kolegę... - kontynuowała ciotka, mierząc mnie wzrokiem. Rozpoznała mnie, to pewne. Teraz tylko muszę odkryć, co kombinuje i zapobiec temu, zanim komuś stanie się krzywda.
               - Nazywam się Alexander - powiedziałem, prostując się dumnie. Niech zobaczy, że mnie też dobrze wychowano. Matka Olivii podała jej kubek z sokiem, a po chwili ciotka dziewczyny wcisnęła taki sam w moje ręce.
               - A więc, Alexandrze, skąd jesteś? - spytała, siadając przy stole wraz z matką Olivii.
               - Nie muszę udzielać pani takich informacji, jednakże ponieważ nie wypada nie odpowiedzieć, powiem, że mieszkam w bardzo ładnym miejscu, do którego trasę znam tylko ja.
               - Mieszkasz w wiosce? Czy może... w lesie? - to pytanie sprawiło, że moja czujność wzrosła. Podniosłem kubek do ust i upiłem łyk. Napój miał czerwono-fioletową barwę i słodkawy smak. Pewnie sok z jakiś leśnych owoców. Chociaż nie przypominam sobie, żeby jeżyny czy poziomki tak smakowały...
               - W lesie - odpowiadam bezmyślnie i niemal natychmiast gryzę się w język. Co ja gadam? Ona nie może się dowiedzieć, gdzie mieszkam.
               - Ach, las o tej porze roku jest przepiękny, nieprawdaż? Daleko masz do strumienia, drogi chłopcze? - pyta ponownie, a ja biorę kolejny łyk soku, żeby uciszyć tą palącą suchość w ustach.
               - Nie, dość blisko. Kilkanaście metrów - mówię, patrząc na siedzącą przy stole kobietę. Czuję, jak stojąca przy mnie Liv kopie mnie w kostkę. O co jej chodzi? I czemu tak kręci mi się w głowie? Chwieję się na nogach, przez co Olivia od razu łapie mnie za ramię. Coś do mnie mówi, nie wiem co. Tracę kontakt z rzeczywistością. Ostatni przebłysk świadomości, zanim ból głowy i mroczki przed oczami całkowicie mną zawładną. Ten sok... Dziwny kolor i smak... To trucizna! Prawda uderza mnie z taką siłą, że prawie się przewracam, kubek wypada mi z dłoni i rozbija się o ziemię. Oczy rozszerzają mi się w wyrazie skrajnego przerażenia. Ta kobieta. Wiedziałem, że ta jej uprzejmość to tylko przykrywka! Muszę ostrzec Olivię, zanim będzie za późno, muszę...
               - Alex! - głos Liv dociera do mnie, jak przez mgłę. To ostatni dźwięk, który słyszę, zanim upadam na podłogę. Ciemność zalewa mi oczy. No to koniec.



                                                                        ~ Liv ~

                - Alex! - krzyczę, kiedy chłopak upada na ziemię. Nie reaguje. Matka odciąga mnie za ramiona, delikatnie, ale stanowczo.
                - Idź do naszej izby, przynieś mu coś pod głowę - nakazuje. Z wahaniem oddalam się od Alex'a. Nie chcę go zostawiać, ale chyba lepiej mu będzie, gdy się położy. Może źle się poczuł? Ale nie.. to do niego nie podobne. I wtedy do mnie dociera. Przyjazd ciotki. Uśmiech matki, kiedy podawała mi kubek z sokiem. I błysk strachu w oczach Alex'a na sekundę przed upadkiem. Czuję, jak krew odpływa mi z twarzy. Otruła go. Moja ciotka go otruła, a matka o tym wiedziała. Zanim zdążyłam się odwrócić i pobiec z powrotem do głównej izby, drzwi zatrzasnęły się przede mną. Słyszę trzask klucza, kiedy matka zamyka pokój na klucz.
                - Wypuśćcie mnie! - krzyczę, ale to nie pomaga. Po chwili słyszę, jak mama rozmawia z ciotką.
                - ... co ty mu wrzuciłaś do tego soku?
                - Ach, Lindo. Nic, czego nie dałoby się wyleczyć. Ale muszę przyznać, udał mi się ten napój. To był wyciąg z wilczych jagód, tojadu i cykuty. Wspaniała mieszanka. Tylko czekałam, żeby wreszcie go użyć.
                - Jakie mogą być powikłania?
                - Najpierw pojawia się ból głowy i lekkie halucynacje. Potem zaczyna się światłowstręt i utrata przytomności. Końcowy etap to znieczulenie na ból i dotyk, a także porażenie układu oddechowego. Chłopak może mieć problem z oddychaniem.
                Usłyszałam, jak moja mama ze świstem wciąga powietrze.
                - Cóż, to chyba dobrze, że nie będzie już niepokoił mojej córki...
                - Masz rację. Jak tylko się go pozbędę, twoja córka będzie bezpieczna.
                Co?! Jak ona zamierza się go pozbyć?! Muszę stąd wyjść, natychmiast.
                - Mamo! Mamo, wypuść mnie, błagam! - krzyczę, lecz bez skutku. Walę pięściami w drzwi, też nic. Słyszę, jak powóz ciotki odjeżdża z naszego podwórza. Serce bije mi coraz szybciej, jeśli teraz czegoś nie wymyślę, będzie po nim. Alex... Jak mogłam być tak głupia...
                Szybko zmieniam sukienkę z zielonej na jasnoniebieską i zarzucam na siebie ciemnozieloną pelerynę. Otwieram okno, po czym wyskakuję do ogródka. Nie żegnam się z matką. Nie chcę. To już nie jest mój dom. Być może nigdy nim nie był. Odbijam się od ziemi i przeskakuję niewielki płotek, oddzielający naszą chatę od lasu. Nie patrzę za siebie. Zawracam do stodoły, aby wziąć łuk i kołczan Alex'a, a następnie biegnę przez kamienny mostek, w przeciwnym kierunku, niż dom chłopaka w lesie. Tam mogą mnie znaleźć. Ale wiem, gdzie mnie nie znajdą. Jak tylko uda mi się odnaleźć Alex'a, zabiorę go w tamto miejsce.
                Znajdę cię, Alexandrze. Obiecuję.

sobota, 5 lipca 2014

Rozdział 15

             

            Przez chwilę po prostu stałam i czekałam na reakcję mamy, a potem odetchnęłam z ulgą, gdy w przyjaznym geście wyciągnęła dłoń do Alex'a.
             - Jestem Linda. Dziękuję ci za uratowanie mojej córki.
             - To nic takiego, naprawdę - powiedział Alex, uśmiechając się lekko.
             - Mamo - wtrąciłam się. - Czy miałabyś coś przeciwko temu, aby mój przyjaciel został tu przez jakiś czas?
             - Nie, kochanie. Myślę, że może zostać, o ile nie będzie sprawiał problemów.
             - Dziękuję - powiedziałam po prostu, po czym pociągnęłam Alex'a za sobą na podwórze.
             - Twoja mama jest bardzo miła - stwierdził. gdy tylko znaleźliśmy się na osobności.
             - Tak. Aż do teraz nie wiedziałam, jak bardzo mi jej brakowało.
             - Cóż.. Ty przynajmniej masz za kim tęsknić - mruknął, zostawiając mnie w tyle. Dogoniłam go przy wejściu do stodoły.
             - Twoi rodzice bardzo cię kochali...
             - Mówisz, jakbyś twierdziła, że nie żyją! - warknął na mnie, na co zamrugałam zaskoczona.
             - Po części mam rację. Wiesz o tym - chłopak skinął głową.
             - Zostawmy ten temat. Nie ma po co roztrząsać przeszłości, jej nie zmienimy. Chodź, pokaż mi to twoje wyimaginowane królestwo - mrugnął do mnie, a ja otworzyłam przed nim stare drewniane drzwi.

             Stanęliśmy pośrodku niewielkiej stodoły, której jedyną zawartość stanowiła góra siana i narzędzia do pracy w polu, oraz grube drewniane belki, podtrzymujące strop.
             - Całkiem tu... przytulnie - wyjąkał Alex, wyraźnie zmieszany.

             - Hahah, żartujesz? Tu nie ma nic prócz siana! - roześmiałam się.
             - Pewna dziewczyna powiedziała mi kiedyś, że czasem wystarczy tylko siano i trochę wyobraźni, aby dobrze się bawić. - Zdumiona spojrzałam na chłopaka. W ten sposób opisałam mu moje życie na wsi, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Cieszyłam się, że to zapamiętał.

             - Myślisz, że miała rację? - zapytałam. Alex spojrzał na mnie z błyskiem w oczach.
             - Nie wiem, ale chętnie się o tym przekonam - powiedział, popychając mnie na siano. Śmiejąc się, zaczęliśmy kotłować się po całej stodole, rozrzucając je na wszystkie strony.
             - Przestań, przestań! - piszczałam, kiedy chłopak odkrył, że mam łaskotki i postanowił to sprytnie wykorzystać.
             - A co z tego będę miał, że przestanę?
             - Moją dozgonną wdzięczność - mruknęłam i znów wybuchnęłam śmiechem. Alex chyba nie zamierzał zakończyć moich tortur.
             Jakiś czas później leżeliśmy obok siebie na sianie, w milczeniu wpatrując się w sklepienie stodoły.
             - Co się dzieje, Liv? - spytał Alex, podpierając się na łokciu, żeby spojrzeć mi w oczy. Westchnęłam.
             - Nic. A co się ma dziać?
             - Przecież widzę. Masz smutne oczy.
             - Nieprawda.
             - Nie kłóć się ze mną. Wiem, co widzę. Brakuje w nich tego blasku - rzekł, marszcząc delikatnie brwi. - Nie ma go, odkąd tutaj jesteśmy.
             - Pewnie masz rację - odparłam.
             - Powiesz mi, co cię gnębi? - pokręciłam bezradnie głową.
             - To nie takie proste...
             - Nic w życiu nie jest proste. Gdyby tak było, ludzie szybko by się tym znudzili. A przecież o to chodzi, żeby rozwiązywać zagadki, odkrywać nowe horyzonty, stawiać czoła przeciwnościom losu. Bez tego byłoby nudno.
             - Jak zwykle mówisz od rzeczy, Alexandrze.
             - Lubię, kiedy używasz mojego imienia. W twoich ustach brzmi tak inaczej.
             - To znaczy jak?
             - Nie wiem. Po prostu ładnie. Podoba mi się - chłopak uśmiechnął się ciepło, przez co odrobinę się rozluźniłam.
             - A więc chciałeś wiedzieć, co mnie gnębi, tak?
             - Dokładnie. Zamieniam się w słuch.
             - Jakoś nie mogę dopuścić do siebie myśli, że to już koniec. Że nie zobaczę więcej wschodu słońca, ani stada jeleni tuż przed moim nosem, ani śladów wilków wokół drzew. Nie chcę, żeby to się tak skończyło, rozumiesz? - spytałam, łamiącym się głosem. Alex w zamyśleniu skinął głową. I chociaż był teraz przy mnie, tuż obok, czułam, że myślami jest daleko stąd. Tam, gdzie ja chciałam się znaleźć razem z nim, ale rzeczywistość zbyt mocno trzymała mnie w swoich szponach.
            - Olivio, chodźcie na kolację! - głos mamy przerwał moje rozmyślania.
            - Idziemy! - odkrzyknęłam, po czym podniosłam się z siana.
            - To się nie musi tak skończyć - drgnęłam na dźwięk tych słów. Spojrzałam na Alex'a, nie rozumiejąc.
            - Mówię o twoim zmartwieniu. To się nie musi tak skończyć - powtórzył.
            - Ehh. Później o tym pomyślimy, teraz chodźmy do domu - kiedy to powiedziałam, uświadomiłam sobie, jak dziwnie to zabrzmiało. Alex chyba wyczuł, że coś jest nie tak, bo zapytał:
            - Kiedyś słowo "dom" oznaczało zupełnie co innego, prawda?
            - Tak. Kiedyś była nim ta chatka po drugiej stronie podwórka.
            - A teraz?
            - Teraz wiesz, co nim jest.
            - Chodź tu - mruknął, obejmując mnie delikatnie. Po chwili wypuścił mnie z objęć i wziął za rękę. Odruchowo się wyrwałam.
            - Przestań, jeszcze mama zauważy.
            - Aż tak się tym przejmujesz? Wcześniej ci to nie przeszkadzało.
            - Chodźmy na tą kolację - odparłam, ignorując jego słowa. Ramię w ramię przeszliśmy przez podwórko i weszliśmy do niewielkiego pomieszczenia, z paleniskiem pośrodku i malutkim stołem pod oknem. Przy stole stały dwa drewniane stołki oraz miski z parującą zupą w środku.
            - Smacznego - powiedziała moja mama, podając nam łyżki. Jej chłodne spojrzenie i obojętny ton głosu skutecznie odebrały mi apetyt. Z niesmakiem popatrzyłam na posiłek, za który jeszcze kilka tygodni temu dałabym się pokroić. Teraz nie mogłam nawet usiedzieć przy stole.
           - Wszystko w porządku? - zapytał Alex, gdy tylko moja mama opuściła chatę. Pokręciłam głową.
           - Ja się zmieniłam, Alex. Czuję to.
           - Zauważyłem. Ale nie skreślaj tak od razu swojej mamy. Kiedyś może ci jej bardzo brakować, ale wtedy nie cofniesz już czasu. Niektórych rzeczy nie da się odwrócić - powiedział, patrząc mi w oczy. W jego własnych dostrzegłam smutek i ból, który miał nigdy z nich nie zniknąć.
          - Dobrze - odpowiedziałam, biorąc łyżkę do ręki. Z trudem wmusiłam w siebie przygotowaną przez mamę zupę i pospiesznie wstałam od stołu.
          Po kolacji poszłam poszukać mamy, a gdy wróciłam, Alex'a nigdzie nie było. Podobnie, jak jego łuku i strzał. Uśmiechnęłam się pod nosem, na myśl, że jednak zjem dzisiaj trochę świeżego mięsa.
          - Ten cały Alex... Jak się poznaliście? - spytała mama, kiedy usiadłyśmy razem przy stole.
          - Dość... nietypowo. Idąc przez las, zostałam napadnięta. Zbóje zapędzili mnie w kozi róg, a ja nie miałam się czym obronić. I wtedy on skoczył z góry, niczym Duch Nocy, w czarnej pelerynie, z łukiem w ręku, by uratować mnie przed niechybną śmiercią.
          - Jak mu się to udało?
          - Nieważne, po prostu on... - nie chciałam, żeby mama pomyślała o nim coś złego, niestety jej następne słowa tylko potwierdziły moje obawy.
          - Zabił ich? - po chwili ciszy pokiwałam głową.
          - Tak - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Nie wszystkich, ale jednego na pewno - mama poruszyła się niespokojnie.
          - I co dalej? - spytała, a ja z ulgą wypuściłam powietrze.
          - Ponieważ byłam ranna, zaniósł mnie do swojego domu. Opatrzył mi rany i zaopiekował się mną. Rano pomógł mi trafić pod dom ciotki.
          - A co on robi tutaj, jeśli mogę spytać? Z twoich zeznań wynika, że jest to wprawny morderca, a ty bez skrupułów przyprowadzasz go do mojego domu! - nacisk, który położyła na swoje "mojego" sprawił, że poczułam nieprzyjemny ucisk w żołądku. Nie tak miało to wyglądać.
          - Do twojego domu, tak?! Jestem twoją córką, więc to także mój dom! - warknęłam, gotowa do kłótni.
          - Moja córka nigdy nie prowadzałaby się z takim oprychem, jak ten, którego tu sprowadziłaś! - te słowa przeważyły szalę. Zacisnęłam zęby, po czym gwałtownym ruchem odsunęłam się od stołu. Byłam wściekła.
          - Tak sądzisz? Dobrze. W takim razie, ja śpię dzisiaj w stodole.
          - Nie ma mowy - powiedziała mama, zagradzając mi przejście.
          - Nie zabronisz mi.
          - Zabronię. Póki mieszkasz pod moim dachem, musisz się mnie słuchać.
          - Och, więc jednak jestem twoją córką?
          - To niedorzeczność, nigdzie nie idziesz.
          - Spróbuj mnie zatrzymać... - syknęłam, przeszywając ją lodowatym spojrzeniem. Chwila wahania wystarczyła, żebym przemknęła pod jej ramieniem i wybiegła na podwórze. Matka ruszyła za mną.
          - Olivio, wracaj natychmiast! Nie zamierzam dłużej tolerować takiego zachowania! - krzyczała, stojąc na progu. "Nawet nie próbowała mnie dogonić..." pomyślałam ze smutkiem, biegnąc w stronę stodoły.
         Trzasnęłam drewnianymi drzwiami i zaszyłam się w najdalszym kącie pomieszczenia, za dużą stertą siana. Łzy spływały mi po policzkach, a ciałem wstrząsał szloch. Nie mogłam uwierzyć, że mama była w stanie zrobić mi coś takiego. Alex nie jest mordercą. Nie pozwolę, żeby tak myślała. Niestety, teraz już za późno. W momencie, kiedy uświadomiłam sobie, że to miejsce już nigdy nie będzie moim domem, usłyszałam ciche skrzypnięcie drzwi. Gdy zobaczyłam znajomy kształt postaci w czarnej pelerynie, wchodzący do środka, wstrzymałam oddech. Alex, ujrzawszy mnie skuloną na sianie, w pół sekundy był obok. Łuk i kołczan odłożył na ziemię, a mnie mocno przytulił. Wziąwszy głęboki oddech, podniosłam głowę i popatrzyłam mu w oczy, a potem powiedziałam coś, co rozwiało wszelkie wątpliwości.
          - Masz rację. To się nie musi tak skończyć. To się skończy o wiele gorzej, niż myślisz.

-------------------------------------------------------------------------
Cześć wszystkim! ;) Znowu takie wielkie sorry, że tyle nie dodawałam, ale jak zwykle nie było kiedy ;/ Teraz są wakacje, więc postaram się, aby rozdziały pojawiały się częściej. :) Mam nadzieję, że ten Wam się spodoba. Mi osobiście w niektórych momentach chciało się płakać :( Ach ta Olivia... Czy jej problemy kiedyś się skończą? :D Miłego czytania i czekam na szczere komentarze! :* /P.

sobota, 15 marca 2014

Rozdział 14


                  Przez chwilę po prostu stałam i patrzyłam na znajome chaty w osadzie pod lasem. Nieco dalej, na wzgórzu widać było zarys miasteczka. Kiedy opuszczałam to miejsce, chciałam jak najszybciej tu wrócić. Ale teraz? Po tym wszystkim, co przeżyłam, po tych cudownych chwilach, spędzonych z Alex'em? Nie. Teraz najchętniej ukryłabym się z powrotem w bezpiecznym lesie, gdzie nikt by mnie nie znalazł. Wcześniej bałam się lasu. Może dlatego, że mama ciągle przestrzegała mnie przed dzikimi zwierzętami i zbójcami, którzy napadają ludzi, idących przez las. Gdyby tylko wiedziała, ile gorszych rzeczy przeżyłam podczas tej wyprawy, chyba już nigdy nie wypuściłaby mnie z domu. Tak czy inaczej, teraz musiałam stawić czoła swoim obawom i wrócić do dawnego życia.
                - Wszystko w porządku? - głos Alex'a wyrwał mnie z zamyślenia. Niepewnie skinęłam głową.
                - Tak, ja tylko... Nie chcę dopuścić do siebie faktu, że to już koniec - powiedziałam cicho drżącym głosem. Niemal od razu poczułam, jak silne palce chłopaka splatają się z moimi. Ten prosty gest dodał mi odwagi. Cieszyłam się, że Alex tu był. Przy nim nie bałam się być sobą.
                - Chodźmy. Twoja mama nie będzie czekać wiecznie, aż przyniesiesz jej te książki - powiedział, po czym pociągnął mnie w stronę osady.
                - To ta chata po lewej, ze stodołą. I małym ogródkiem z przodu.
                - Całkiem ładna - stwierdził Alex.
                - Na lepszą nas nie stać - odparłam.
                - Obiecuję, że jeszcze kiedyś zamieszkasz w ładnym domu.
                - Składasz za dużo obietnic.
                - Ale ich dotrzymuję.
                - Masz rację - uśmiechnęłam się.
                Gdy chwilę później stanęliśmy na progu mojej chaty, nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Zachwiałam się, na szczęście Alex mnie przytrzymał.
                - Hej, spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Nie opuszczę cię ani na krok.
                - Nie o to chodzi. Nie boję się spotkania z mamą, lecz tego, że teraz wszystko będzie takie... zwyczajne.
                - Dasz radę. Pomogę ci.
                - Dziękuję, że tu jesteś, Alex. Gdyby nie ty, już dawno uciekłabym w las.
                - Aż tak ci się tam spodobało? - chłopak uniósł brwi w zdziwieniu.
                - Zawsze marzyłam o przygodzie. A teraz, kiedy muszę się z nią pożegnać
i otworzyć drzwi normalności, jakoś nie mogę się na to zdobyć.
                - W takim razie, ja zrobię to za ciebie - powiedział Alex, otwierając drzwi. Przez moment zupełnie zapomniałam jak się oddycha. Czułam się jak jakaś dzikuska z puszczy, która znalazła się w nieodpowiednim środowisku. Nagle z sieni dobiegł mnie głos mamy, a ja zastygłam w miejscu. Dopiero gdy Alex wcisnął mi na ramię torbę z książkami, lekko oprzytomniałam.
                - Idź. Będę zaraz za tobą - szepnął, popychając mnie do przodu.
                - Olivia? Córeczko? - głos mamy przywrócił mnie do rzeczywistości. Szybkim krokiem przeszłam do kuchni. Mama stała przy palenisku i gotowała w garnku jakąś zieleninę. Skrzywiłam się lekko. Prawie zapomniałam, jak to jest żywić się samą wodą i warzywami, bądź co bądź, przez ostatnie cztery dni jadłam głównie zwierzęce mięso, w dodatku dość dobrze przyprawione.
                - Cześć, mamo... - mruknęłam, podając jej torbę z książkami. Położyła ją na stole, a następnie mocno mnie przytuliła. W porównaniu z Alex'em, jej ramiona były szczupłe
i kościste, jego – ciepłe i silne.
               - Olivio, martwiłam się o ciebie. Jak to dobrze, że wróciłaś cała i zdrowa.
               - Tak, no więc, nie wróciłabym pewnie wcale, gdyby ktoś dwukrotnie nie uratował mi życia.
               - Chryste Panie! Co się stało? Kto cię zaatakował? Jakieś zwierzę? A może leśny zbir?
               - Szczerze powiedziawszy, trafiłaś w oba – przyznałam, krzywiąc się na wspomnienie trzech bandytów, goniących mnie po lesie. Usłyszałam, jak mama ze świstem wciąga powietrze.
               - Mogłaś zginąć! Co ja sobie myślałam, puszczając cię samą po te książki…
               - Że jestem na tyle duża i odpowiedzialna, że potrafię o siebie zadbać? – podsunęłam, chcąc uspokoić mamę.
               - Najwyraźniej się myliłam. No, ale nieważne. A zatem, kimże jest ten twój wybawca? – zapytała. Kątem oka dostrzegłam, jak ni stąd, ni zowąd, za mamą pojawia się Alex. Na dźwięk jego głosu zamarła w bezruchu, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.
               - Nazywam się Alexander. Bardzo mi miło panią poznać.            

wtorek, 11 lutego 2014

Rozdział 13

              

            Minęło parę chwil, zanim dotarło do mnie, co Alex właśnie powiedział. Zamrugałam zaskoczona. To chyba sen. Jakim cudem on mnie tu znalazł? I po co w ogóle przyszedł?
              - Och - wyrwało mi się. - Wcale nie musiałeś jej dotrzymywać - powiedziałam, mając na myśli przysięgę.
              - Musiałem. To chyba logiczne, że troszczę się o osobę, na której mi zależy.
              - A więc jednak.
              - Nigdy nie twierdziłem, że jest inaczej. Mówiłem, że "może mi nie zależy", co nie oznacza, że to prawda. Zresztą, czy gdyby mi nie zależało, byłbym tutaj?
              - Gdyby ci zależało, nie pozwoliłbyś mi odejść - mruknęłam cicho. Alex pokręcił głową z poirytowaniem.
              - Posłuchaj... Powiedziałem ci, że jutro odprowadzę cię do domu. Pożegnamy się i każde wróci do swojego dawnego życia. Ale kiedy zobaczyłem ten smutek na twojej twarzy... A potem ta sprzeczka... Naprawdę, nie lubię i nie chcę się z tobą kłócić, boli mnie, gdy widzę, jak odsuwasz się ode mnie z każdym słowem. Dlatego kiedy powiedziałaś, że odejdziesz, coś mi zaświtało. Może jest sposób, żeby obyło się bez tych żałosnych pożegnań. Z tą myślą odsunąłem ci się z drogi. Wiem, co sobie wtedy myślałaś. Nie zależy mu, jaki on głupi, jak on mógł... Tak. Doskonale cię rozumiem. Tylko, że ja nigdy nie zrobiłbym ci czegoś takiego, gdybym nie miał powodu. Kiedy tylko się odwróciłaś, puściłem się biegiem w stronę domu, najciszej, jak dałem radę. Wiedziałem, że nie masz dokąd pójść i nie znasz drogi, więc łatwo mi będzie cię odnaleźć. Poza tym, zapomniałaś czegoś - dodał, podając mi torbę mojej ciotki.
               - Książki. Fakt, całkiem o nich zapomniałam. Wydają mi się takie nic nie warte, po tych wszystkich wydarzeniach.
               - Może i tak, ale twoja mama nie byłaby zbyt szczęśliwa, gdybyś wróciła bez nich, prawda?
               - Masz rację. Ale dalej cię nie rozumiem. Czy przez tę plątaninę zdań, chciałeś mi powiedzieć, że to wszystko było celowe?
               - Tak... Miło, że wreszcie na to wpadłaś.
               - Ale... To bez sensu.
               - Wcale nie. Pomyśl, czy gdybym obudził cię rano i powiedział, że musimy iść, zgodziłabyś się? Pewnie tak, ale zanim byśmy wyszli, ty jeszcze trzy razy przeszłabyś po domu, żeby dobrze go zapamiętać, rozpłakałabyś się, ja musiałbym cię pocieszać, jakby nie wystarczał mi żal, że muszę cię zostawić. A tak, ty, chcąc udowodnić sobie nie wiem co, poszłaś sama w środku nocy, beze mnie, oddalając się od znanych terenów tak bardzo, że powrót do chatki zająłby ci co najmniej godzinę. Tym sposobem, ja zawróciłem, wziąłem ci książki, trochę jedzenia i ruszyłem twoim śladem, który zresztą odnalazłem bez trudu, by przed wschodem słońca znaleźć cię śpiącą pod drzewem i nakryć ciepłą peleryną. Coś jeszcze wydaje ci się niezrozumiałe? - pokręciłam głową.
               - To był... Cóż, bardzo dobry plan. I skuteczny.
               - W rzeczy samej. Jednakże, jeśli nie dosłyszałaś, uwzględnia on słowo "jedzenie", więc może usiadłabyś i coś zjadła?
               - Doskonały pomysł. Umieram z głodu - wyznałam, sadowiąc się wygodnie pod drzewem. Alex nakrył mnie ponownie swoją peleryną, po czym podał mi niewielkie naczynie z jeszcze ciepłym gulaszem w środku.
               - Mmm... - westchnęłam, rozkoszując się smakowitym zapachem.
               - Smacznego - odparł chłopak, wyciągając w moją stronę rękę z łyżką. Wzięłam ją od niego i zaczęłam jeść. Po sytym posiłku, oddałam Alex'owi naczynia, a on zniknął z nimi gdzieś w krzakach. Po chwili ja również wstałam, ciekawa, co zajmuje mu tyle czasu. Ostrożnie przedarłam się przez krzaki, a moim oczom ukazał się dość szeroki strumień, w którym Alex spokojnie mył naczynia. Podeszłam do niego i zapatrzyłam się w cicho szumiącą wodę. Nawet nie zauważyłam, kiedy mnie popchnął. Z piskiem wpadłam do strumyka, rozchlapując wodę dookoła.
                - Hej, a to za co?! - krzyknęłam.
                - Za nic. Po prostu lubię patrzeć, jak się wściekasz - odparł Alex, śmiejąc się.
                - Jesteś okropny.
                - Wiem, inaczej byś mnie nie lubiła. Chodź, wyciągnę cię - zaoferował się, podając mi rękę. Ujęłam ją, uśmiechając się ironicznie.
                - Na twoim miejscu zaczęłabym się zastanawiać, kto wyciągnie ciebie - powiedziałam, po czym pociągnęłam Alex'a za sobą do wody.
                - I to ja niby jestem ten zły, tak? Popatrz na siebie - warknął, próbując opanować śmiech.
                - Patrzę. I wiesz co? Inaczej byś mnie nie lubił - zacytowałam go. Chłopak pokazał mi język, na co oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
                Jeszcze przez jakiś chlapaliśmy się w leśnym strumieniu, jednak gdy słońce sięgnęło zenitu, musieliśmy wyjść.
                - Wyschniemy po drodze. Na nas już czas - powiedział Alex, patrząc na mnie poważnie. Skinęłam głową. Szliśmy głównym szlakiem przez jakieś czterdzieści minut, poszycie było coraz mniej gęste, aż w końcu szliśmy ścieżką, otoczoną zaledwie kilkoma świerkami i krzakami. Jeszcze parę kroków. Piętnaście. Dwanaście. Dziesięć. Osiem. Pięć. Cztery. Trzy. Dwa...
                - Witaj w moim świecie, Aleksandrze.

sobota, 1 lutego 2014

Rozdział 12

                

             Idąc nocą przez las, zastanawiałam się, dlaczego tak naprawdę to zrobiłam. Dlaczego mu się postawiłam? Co chciałam udowodnić i komu? Jemu, że potrafię poradzić sobie bez niego, czy też sobie, że on nie jest wart mojego zachodu? Nie wiem. Już nic nie wiem. Co ja robię... Włóczę się sama nocą po lesie, tak naprawdę bez celu i potrzeby. No bo, niby dokąd miałabym pójść? Co mi strzeliło, żeby odchodzić od Alex'a... Bez niego nie mam najmniejszych szans na przeżycie. Nie no, dobra, może jakieś tam są, ale z pewnością bardzo małe. Nie wzięłam ze sobą broni ani jedzenia, więc prędzej czy później, albo to ja padnę z głodu, albo stanę się kolacją jakiegoś leśnego drapieżcy. Ponadto żaden sensowny pomysł, co ze sobą zrobić nie przyszedł mi do głowy. Ba, ja nawet nie mam pojęcia, gdzie jestem, ani jak daleko stąd znajduje się główny szlak, po którym mogłabym wrócić do domu, o ile poszłabym w odpowiednim kierunku, co w tych ciemnościach graniczy z cudem. Ehh... Po co mi to było... Mogłam siedzieć cicho. To nie, bo mi się zachciało pokazać, jaka to jestem odważna... Nie jestem. W tym właśnie problem.
               Poczułam powiew zimnego wiatru na policzkach. Wzdrygnęłam się. Owinąwszy się szczelniej peleryną, przeszłam kilkanaście kroków do przodu. Nie znając drogi, nie zajdę zbyt daleko. Kręciłam się jeszcze przez chwilę wokół otaczających mnie drzew, w końcu jednak usiadłam pod jednym z nich. Byłam zmarznięta i wściekła, na tą sytuację, na Alex'a, na samą siebie. Chciałam zasnąć i mieć wreszcie święty spokój. Bez tego lasu, bez wspomnień. Bez tego zimna, które przenikało mnie do szpiku kości. Po męczących kilku minutach udało mi się w miarę wygodnie ułożyć we wgłębieniu między korzeniami. Nałożyłam kaptur na głowę, żeby pozostać choć z pozoru niewidoczną, po czym zamknęłam oczy i usnęłam.
               Śniło mi się, że jestem w lesie. Ale nie takim zwykłym. W magicznym lesie, w którym strumień lśni się srebrem, trawa jest bardziej zielona, a między drzewami mieszkają małe i piękne ludziki, o tęczowych skrzydełkach. Szłam leśną ścieżką, moje bose stopy miękko opadały na szmaragdowy mech. Słuchałam śpiewu ptaków i szumu strumienia. To było tak cudowne. Zatrzymałam się przed kamienną tabliczką, zagradzającą mi przejście. Na tabliczce było coś napisane, lecz mech tak ją obrósł, że nie dałam rady tego przeczytać. Delikatnie oderwałam narośl, przecierając płytkę dłonią. Napis na tabliczce głosił: "Nigdy nie przegap okazji, by powiedzieć komuś, że go kochasz". Westchnęłam. No cóż, ja swoją okazję chyba przegapiłam... Gdy znów spojrzałam na kamienną płytkę, napis zaczął się rozmywać, a wraz z nim reszta tego bajecznego krajobrazu. Przez chwilę wszystko wirowało, następnie zaś leżałam w łóżku, pod ciepłym nakryciem, słyszałam trzask ognia w kominku. Znałam to miejsce. Chyba nawet, aż za dobrze. Domek Alex'a. Akurat o tym miejscu wolałabym z całego serca zapomnieć. Mimo to, przyjemne ciepło rozlało się po moim ciele. Otuliłam się kołdrą, zamykając oczy, a uśmiech sam zakwitł mi na ustach.
                Obudziłam się, wciąż uśmiechnięta. Szybko jednak się skrzywiłam, bo wystający korzeń, wbijający mi się w plecy, boleśnie dawał o sobie znać. Ale nie to przykuło moją uwagę. Bardziej zaskoczyło mnie, że leżąc na ziemi, było mi tak ciepło. Z tego, co pamiętam, gdy kładłam się spać, cała dygotałam z zimna. To dziwne. Moje wątpliwości rozwiały się, kiedy zerknęłam na swoje ubranie. Oprócz mojej ciemnozielonej peleryny, leżał na mnie drugi materiał, nieco grubszy i czarny. Trochę mi zajęło, zanim poprawnie skojarzyłam widoczne fakty, lecz wtedy było już za późno na jakąkolwiek reakcję. O drzewo stojące naprzeciwko mnie opierał się nie kto inny, jak Alexander we własnej osobie. Na jego widok mało nie zakrztusiłam się powietrzem. Z trudem przełknęłam ślinę, nie bardzo wiedząc, jak mam się teraz zachować. Chłopak patrzył na mnie z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, a jego obsydianowe oczy cierpliwie wpatrywały się w moje. Postanowiłam przerwać tę nieznośną ciszę, dlatego też szybko podniosłam się z ziemi. Zrobiłam to jednak nieco za szybko, gdyż potknęłam się i, gdyby nie refleks Alex'a, leżałabym już obolała na twardym podłożu. Chłopak ścisnął moje ramię, puszczając dopiero wtedy, gdy mogłam stanąć o własnych siłach. Jego twarz wciąż nie wyrażała żadnych emocji.
                - Co Ty tu robisz? - zapytałam w końcu. Po minucie, która zdawała się być wiecznością, usłyszałam odpowiedź.
                - Dotrzymuję przysięgi.

--------------------------------------------------------------------------------------------
Bardzo Was przepraszam, że taki krótki, ale zmęczona dziś jestem ;/ Jak się uda, to następny pojawi się za dwa, może trzy dni. Są ferie, a zatem więcej wolnego czasu na pisanie :) Czekam na komentarze! :D Buziaczki ;* /P.