piątek, 27 grudnia 2013

Rozdział 8

            

            Leżałam na łóżku, patrząc na jesienną mżawkę za oknem i słuchając ognia trzaskającego w palenisku. Jeszcze nigdy nie czułam się tak dobrze. Alex uniósł się na łokciu i spojrzał na mnie z góry.
            - Wiesz, masz piękne oczy - wyznał. Zarumieniłam się, zawstydzona jego słowami.
            - Naprawdę?
            - Tak. Takie błękitne, jak niebo o poranku. A gdy staniesz pod odpowiednim kątem, widać w nich srebrne iskierki. Są wyjątkowe.
            - Cóż... dzięki... - powiedziałam cicho, spuszczając wzrok. Chłopak patrzył na mnie jeszcze przez chwilę, po czym wrócił do poprzedniej pozycji.
            - Myślę, że jeśli chcemy coś zjeść na śniadanie, to pasowałoby już wstawać - powiedział po kilku minutach milczenia.
            - Dlaczego? - spytałam.
            - Nie wiem, jak to było u ciebie w domu, ale tu śniadanie samo do nas nie przyjdzie - Alex mrugnął do mnie, a następnie wyskoczył z łóżka na równe nogi. - Wstawaj - nakazał. Posłusznie wykonałam jego polecenie. Podczas, gdy ja ścieliłam posłanie, Alex zdejmował łuk i kołczan z kominka.
            - Będzie ci zimno - stwierdził, zakładając cięciwę na łęczysko. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc aluzji chłopaka. Ruchem brody wskazał na mnie. No tak. Miałam na sobie płócienną lnianą sukienkę i zielone trzewiki. Tylko co to ma do rzeczy?
            - Co masz na myśli? - zapytałam.
            - Pójdziesz ze mną na polowanie - odpowiedział, jak gdyby nigdy nic.
            - Żartujesz sobie?! Ja... Ja się nie nadaję. Kompletnie nie wiem, co robić, ani nic - tłumaczyłam się. Alex zbył mnie machnięciem dłoni.
            - Nic nie będziesz musiała robić. Chcę, abyś poszła ze mną. Popatrzysz, posłuchasz. Założę się, że żyjąc w wiosce nigdy nie widziałaś lasu o poranku.
            - Mieszkam tuż przy lesie.
            - To nie to samo.
            - Właśnie, że tak.
            - Wcale nie. Chodź ze mną, żebym mógł ci udowodnić, że mam rację - chłopak uśmiechnął się zawadiacko.
            - Ehh. Dobrze - odparłam, czując, jak drgnęły mi kąciki ust.
            - Weź to - powiedział Alex, podając mi ciemnozieloną pelerynę z grubego płótna. - Jak mówiłem, na dworze jest chłodno.
            - Skąd wiesz? Przecież jeszcze nie wychodziłeś.
            - Skoro pada deszcz, na logikę można stwierdzić, że powietrze będzie wilgotne, w związku z czym, nie ma co liczyć na ciepły poranek.
            - Sprawiasz wrażenie osoby, która doskonale zna się na tym, co mówi.
            - To się nazywa doświadczenie, którego tobie chyba w tym temacie brakuje - zripostował Alex, uśmiechając się ironicznie. Wydęłam wargi, w geście oburzenia, zaraz jednak na mojej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech, bowiem chłopak wyciągnął dłoń i zapytał:
            - Idziemy?
            - Idziemy - przytaknęłam, delikatnie biorąc go za rękę. Byłam zdumiona tym, jak nasze dłonie do siebie pasują. Jego dłoń była ciepła i silna, moja - chłodna i taka drobna. Ogarnęło mnie niesamowite uczucie, coś między niedowierzaniem, a bezgranicznym szczęściem. Chwilę później, Alex zarzucił kołczan na plecy, w jednej ręce trzymał łuk, w drugiej zaś, moją dłoń. Oboje, z uśmiechem na ustach, opuściliśmy ciepły dom, wychodząc w poranną mgłę.
            Kiedy poczułam zimne krople deszczu na policzku, pospiesznie nałożyłam kaptur. Szliśmy wąską ścieżką, która zaczynała się za domkiem Alex'a i ciągnęła w głąb lasu. Na trawie wokół nas widać było srebrzyste krople rosy, a niebo miało szarą barwę. Póki co, nigdzie ani śladu słońca.
             - Dokąd my tak właściwie idziemy? - zapytałam, co chwilę potykając się o wystające z ziemi korzenie.
             - Do wodospadu. Zbliża się południe. O tej porze można tam spotkać większą zwierzynę, niż nad strumieniem.
             - Nie wiedziałam, że w tym lesie jest wodospad.
             - Jeszcze o wielu rzeczach nie wiesz, Liv - chłopak niespodziewanie puścił moją rękę i odskoczył w bok. Skrzywiłam się, zdziwiona jego zachowaniem.
             - Alex, czy mógłbyś mi łaskawie wyjaśnić... - wtedy poczułam, jak coś oplata moją prawą kostkę, a sekundę później wisiałam dobrych parę metrów nad ziemią, głową w dół. Zaczęłam się szamotać.
             - ... jak się z tego wyplątać? - dokończył za mnie, nie mogąc opanować śmiechu. Przez chwilę chciałam do niego dołączyć, ale szybko zrezygnowałam z tego pomysłu, biorąc pod uwagę, że on doskonale wiedział o tej pułapce i mnie nie ostrzegł. Ba, on mnie wręcz na nią naprowadził!
             - Grrr. Po prostu mnie stąd zdejmij - warknęłam poirytowana. Alex wyciągnął zza pasa mały nóż, a następnie wszedł na głaz, znajdujący się przy wysokim drzewie. Sprawnym ruchem przeciął linę, przymocowaną do gałęzi. Wrzasnęłam, lecz mój głos prędko stłumiła leśna ściółka, na którą boleśnie upadłam. Podniosłam się niezdarnie, otrzepując ubranie z ziemi.
             - Świnia - prychnęłam w jego stronę, po czym zaczęłam się od niego oddalać.
             - Na twoim miejscu nie używałbym takich zwrotów w stosunku do mnie, chociażby dlatego, że mi wystarczy parę sekund, aby stąd niepostrzeżenie zniknąć i cię zostawić. A tego chyba byś nie chciała - rzekł spokojnie. - Poza tym, wodospad jest tam - wskazał niewielkie wzniesienie za swoimi plecami. Zacisnęłam zęby i zawróciłam, ze wszystkich sił powstrzymując się, żeby się na niego nie rzucić.
             - Gdybym mogła, udusiłabym cię teraz gołymi rękami - wycedziłam, przewiercając go wściekłym spojrzeniem.
             - Słuszna uwaga. Gdybyś mogła, ale ty niestety nie możesz, bo beze mnie jesteś w tym lesie całkowicie bezbronna i z każdej strony narażona na niebezpieczeństwo - Alex uśmiechnął się z wyższością, a ja zacisnęłam palce w pięści, dosłownie kilkanaście centymetrów od jego szyi.
             - Ty.. Ty.. Ty... Aghhh! - odsunęłam się od niego z naburmuszoną miną. Właśnie zamierzałam kontynuować naszą drobną sprzeczkę, kiedy chłopak pchnął mnie na ziemię i położył mi palec na ustach.
             - Ciiii - szepnął. - Posłuchaj - nakazał, kucając nade mną. Nasłuchiwałam, choć nie do końca wiedziałam, jakiego dźwięku mam oczekiwać. Wtedy, ze skalnej półki nad nami zeskoczył ogromny jeleń, a za nim podążyły inne, trochę mniejsze. Otworzyłam szeroko oczy. Jeszcze nigdy nie widziałam na żywo aż tylu tych zwierząt.
             - Skąd wiedziałeś...?
             - Czujność - podstawowa umiejętność łowcy. Zostań tu i obserwuj. I pod żadnym pozorem się nie odzywaj - skinęłam głową na znak zgody, po czym usadowiłam się wygodniej we wnęce pod głazem. Alex przykucnął, napinając mięśnie, a chwilę potem już go nie było. Nawet nie zauważyłam, kiedy to zrobił. Zniknął. Tak po prostu. Znowu. I wtedy go zobaczyłam. Ciemny kształt przemykający bezszelestnie między krzewami, który znikał, gdy natknął się na cień drzewa. Jak kameleon, znikał i pojawiał się, z prędkością, która czyniła go niezauważalnym dla ludzkiego oka. Przygryzłam wargę, zastanawiając się, jak on to robi. Nagle, ni stąd, ni zowąd, powietrze przeszył świst, a potem drugi i jeden z jeleni padł na trawę, płosząc wszystkie pozostałe. Drgnęłam niespokojnie, choć doskonale wiedziałam, że nie mam się czego bać. Odczekałam chwilę, a następnie wstałam i podeszłam do martwego zwierzęcia. Nie zdziwiłam się, widząc drzewce strzały, wystające z jego boku i szyi.
              - No to mamy śniadanie - powiedział Alex, podchodząc do mnie bezszelestnie.
              - To okropne - stwierdziłam, wskazując na białe lotki strzał, które teraz pokryte były rubinową krwią jelenia.
              - Cóż, owszem. Jeśli cię to pocieszy, to mogę ci tylko powiedzieć, że to nie ty będziesz go obdzierać ze skóry - powiedział chłopak z niesmakiem, biorąc jelenia za przednie racice. Skrzywiłam się, ale bez słowa złapałam zwierzę za tylną parę nóg i podniosłam do góry.
              - Świetnie. Teraz możemy wracać - rzekł chłopak, uśmiechnięty od ucha do ucha.
              - Tak... Świetnie - mruknęłam, a obrzydzenie na mojej twarzy wspaniale ukazywało, jak bardzo udzielił mi się entuzjazm mojego heroicznego łowcy...

           

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Rozdział 7

         


         Obudził mnie głośny przerywany dźwięk, dobiegający zza okna. Przetarłam oczy. To tylko deszcz.
         - Dzień dobry - usłyszałam. Alex patrzył na mnie z lekkim uśmiechem. Odwzajemniłam go. Chłopak miał jeszcze zamglone oczy i potargane włosy.
         - Hej - odparłam. - Słodko wyglądasz.
         - Tak? - zdziwił się. - Za to ty wyglądasz, jakbyś przeszła przez sam środek huraganu... - spojrzałam na niego spode łba, lecz on uśmiechnął się szerzej i przyciągnął mnie do siebie.
         - Ekhem, czy przyjaciołom wypada zachowywać się w ten sposób? - zapytałam, nagle skrępowana jego bliskością.
         - Co konkretnie masz na myśli?
         - Yyy... No ten... Chyba nie powinniśmy leżeć tak blisko siebie... - szybko odwróciłam głowę, czując jak moje policzki płoną ze wstydu.
         - Cóż, gdybym chciał podejść do tego według twojego założenia, nie powinniśmy także spać w jednym łóżku, co w naszym przypadku zdarzyło się już dwukrotnie.
         - No, tak, ale... Skoro jesteśmy przyjaciółmi, to nie wypada nam... - zaczęłam, choć sama nie wiem, po co mówię mu to wszystko. On najwyraźniej mnie rozgryzł, bo zaśmiał się cicho, po czym pokręcił głową z rezygnacją.
         - Liv, zabiłem wilka, który właśnie zamierzał się na ciebie rzucić, przyniosłem cię w nocy, ledwo żywą, do mojego domu i przespałem resztę nocy, bez koszulki, z tobą w ramionach. Gdybym wtedy chciał się zastanawiać, co mi wypada, a co nie, ty byłabyś już martwa - popatrzył na mnie wymownie, a ja wiedziałam, że nie mogę mu zaprzeczyć.
         - Poza tym, czy naprawdę masz mnie aż tak dość, żeby moja bliskość ci przeszkadzała?
         - No... Nie.
         - Więc co ci jeszcze nie pasuje?
         - Już nic... - mruknęłam. W tej chwili zrozumiałam, że nie wygram z nim żadnej potyczki słownej. Chłopak westchnął, jakby z rozczuleniem.
         - Och, Liv... Gdybyś tylko wiedziała, o ile lżej mi na sercu, ze świadomością, że leżysz tu bezpieczna ze mną, a nie w więzieniu tej kobiety, do której wczoraj szłaś - wyznał. Poczułam nieprzyjemny ścisk w gardle. To coś, jakby... poczucie winy. Czułam się winna, nie wiedziałam tylko, dlaczego.
         - Przepraszam - jęknęłam. To jedno słowo zburzyło mur, którym usiłowałam odgrodzić się od Alex'a, wszystkie emocje po prostu ze mnie wypłynęły.
         - Nie przepraszaj. Nie masz za co.
         - Mam. Właśnie, że mam. Cały czas zachowuję się, jak kompletna idiotka, odsuwam się od ciebie, a przecież nic złego mi nie zrobiłeś. Źle zrobiłam, że wtedy na ciebie nakrzyczałam, nie chciałam rozstawać się z tobą w gniewie. I teraz znowu, nie pasuje mi, że leżysz tak blisko, że nie masz na sobie koszulki, nie pasuje mi, że ciągle jesteś dla mnie taki miły, bo wiem, że na to nie zasługuję! - ostatnie zdanie wręcz wykrzyczałam w jego stronę. Z ulgą wypuściłam powietrze. Czułam się teraz taka mała, bezbronna, nic nie warta. Kogo ja chcę oszukać? Jego? Czy samą siebie? Bo póki co, wychodzi na to, że moje uczucia nieco wymykają się spod kontroli.
         Zapanowało między nami dziwne milczenie. Alex patrzył na mnie, w niepohamowanym zdumieniu, a w jego oczach kryła się niepewność. Chciałam wiedzieć, o czym myśli. Albo raczej, jak odebrał moje wyznanie.
          - Liv... Ja... Być może się mylę, ale powiedz mi, czy w twoich słowach kryje się jakieś drugie dno? Bo mam wrażenie, że jest coś, co męczy cię od jakiegoś czasu, a ty nie masz pojęcia, co z tym zrobić. Nie jest tak?
          - Jest.
          - Powiesz mi, co cię trapi?
          - Nie wiem.
          - Wiesz, Liv. Tylko się tego boisz. Boisz się prawdy, więc przeczysz sama sobie, ubierając ją w barwne słowa, które zasłaniają ją kłamstwem. Powiedz mi prawdę, Olivio. Chciałbym umieć ci pomóc.

          - Ehh. Alex, ja sama nie wiem, co czuję. Jak mam ci cokolwiek powiedzieć, skoro nie jestem nawet pewna swoich uczuć? Nie chcę wprowadzić cię w błąd.
          - Nie zrobisz tego. Ale, kiedy już będziesz pewna, dasz mi znać?
          - Jasne - wymusiłam na sobie delikatny uśmiech.
          - To dobrze. A czy teraz mogę cię o coś prosić? - zapytał.
          - Oczywiście, że możesz. Głupie pytanie.
          - Jak uważasz. W każdym razie, proszę cię, abyś zapomniała o przeszłości. Zapomnij o tej rozmowie, o wydarzeniach sprzed dwóch dni. Zapomnij. Ciesz się dniem dzisiejszym, żyj chwilą. Okej?
          - Postaram się. Pod warunkiem, że mi pomożesz - ugryzłam się w język. Po co się odzywasz? Po co dajesz temu chłopakowi nadzieję, skoro wiesz, że i tak nic z tego nie będzie? Odpuść sobie, no odpuść!
          - Mam ci pomóc? Jakim sposobem? - spytał, niezrażony.
          - Będziesz przy mnie. I już nigdy mnie nie opuścisz. Obiecaj - poprosiłam, zanim zdążyłam przygryźć dolną wargę. Za późno.
          - Nie - odparł. - Nie zamierzam ci nic obiecywać. Obietnicę łatwo jest złamać. Przysięgam, że już zawsze będę przy tobie. A ze mną, zawsze będziesz bezpieczna. Przysięgam, na moje życie - powiedział z naciskiem, przykrywając moją dłoń swoją.
          Uśmiechnęłam się niepewnie. Jeszcze nikt nigdy nie zobowiązał się, by mnie chronić, nawet za cenę własnego życia. Zwłaszcza za taką cenę. Poczułam, jak przyjemne ciepło wypełniło moje serce. A wraz z nim, pojawiła się nadzieja. Nadzieja, na lepsze jutro. Może nie muszę się ukrywać przed Alex'em. Może nasze uczucia wcale się tak bardzo od siebie nie różnią...

          

piątek, 20 grudnia 2013

Rozdział 6

              


              Idąc wąską ścieżką myślałam o tym, co dziś usłyszałam.Wszystkie informacje powoli zaczęły do mnie docierać. Alex bał się przebywać w pobliżu dworku, bo moja ciocia na niego polowała. To dlatego rano był taki przygnębiony. Ja na jego miejscu też bym taka była, chyba nawet gorsza. Gdybym się dowiedziała, że ktoś z jego rodziny na mnie poluje, od razu zerwałabym z nim kontakt i uciekła, tak daleko, jak to tylko możliwe. Och. Właśnie z całą mocą dotarło do mnie, na jakie niebezpieczeństwo naraził się Alex, odprowadzając mnie pod dom ciotki. To mogła być jego ostatnia wędrówka. Mimo to, nie odwrócił się ode mnie. Owszem, uciekł, bo nie miał innego wyjścia. Dla mnie, to oznaczało poświęcenie.
              Zamknęłam oczy i wzięłam kilka głębokich oddechów. Byłam mu naprawdę wdzięczna, na swój własny sposób. Nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze będę miała okazję, by mu podziękować. Lecz kiedy tak się stanie, udzielę mu odpowiedzi na pytanie, którego wcześniej nie zdążył mi zadać. Zastanawiał się... Wiem, nad czym. I wiem, co mu odpowiem, gdy tylko go spotkam. "Tak, chcę".
             Jesienny wiatr poruszył liśćmi na drzewach, a ja nagle poczułam się bardzo samotna. Sama, w tym wielkim tajemniczym lesie, bez nikogo, kto mógłby mnie obronić. Chciałam, żeby on tu był. Żeby wziął mnie za rękę i otoczył ramieniem. Chciałam poczuć się bezpiecznie. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam płakać. Oparłam się o gruby pień drzewa, a gorące słone łzy spływały mi po policzkach. Nie wiem, ile to trwało. Może godzinę, może dwie. Potem odpłynęłam, bo nie pamiętam, co się działo dalej.
             Mój błogi sen przerwał jakiś dźwięk. Przetarłam oczy. Struchlałam, gdy zorientowałam się, w jak beznadziejnym położeniu się znajduję. To było wycie wilka. Co gorsza, słyszałam je coraz bliżej. Wokół mnie było tylko parę drzew, na które mogłabym się wspiąć, lecz strach paraliżował moje ruchy. Stanęłam więc na równych nogach, oparłam plecami o drzewo, pod którym usnęłam i czekałam. Chwilę później z pobliskiego gąszczu wyłonił się ogromny szary wilk, z żółtymi oczami. Na jego widok zawirowało mi w głowie. Upadłam, czując, jak tracę w przytomność. Ostatnim, co zobaczyłam, było bezwładnie padające ciało wilka i ruch czarnej peleryny przed moją twarzą. Potem nastała ciemność.
              [...] Biegłam. Uciekałam przed goniącym mnie zwierzęciem, choć wiedziałam, że nie mam najmniejszych szans na przeżycie. Drapieżnik i tak mnie dorwie i zagryzie [...]
              Krzyknęłam, gwałtownie otwierając oczy. Wtedy poczułam, jak czyjeś silne ramiona zaciskają się wokół mnie. Gdy spojrzałam na ich właściciela, moje serce ogarnęła niesamowita ulga.
              - Alex... - szepnęłam, wtulając się w niego. Pogładził mnie delikatnie dłonią po policzku.
              - Spokojnie, jestem przy tobie. Nie bój się.
              - Ja... Miałam koszmar... - jęknęłam, a łzy same popłynęły mi z oczu. Alex lekko otarł je kciukiem.
              - Wiem. Ale to tylko sen. Już jesteś bezpieczna, nic ci nie będzie - powtarzał kojącym głosem. - Śpij, Liv. Porozmawiamy rano.
              Leżałam wtulona w jego nagi tors, objęta jego ramionami. Było mi ciepło i przyjemnie. I po raz pierwszy tej nocy, naprawdę czułam się bezpiecznie. Mój Anioł Stróż właśnie leżał obok mnie.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witajcie ;) Mam nadzieję, że rozdział się podobał ;p Sorry, że tyle nie dodawałam, ale było dużo nauki i testy próbne, więc.. No żywcem się nie dało :D Następny pojawi się może za kilka dni ;)


piątek, 29 listopada 2013

Rozdział 5

          

          Usiadłyśmy w salonie, ja możliwie jak najdalej od niej. Minuty wlokły się w nieskończoność, aż w końcu ciotka przerwała milczenie.
          - A zatem, jak się domyślam, przyszłaś tu po książki dla mamy?
          - Owszem - odparłam.
          - W takim razie jutro coś razem wybierzemy. Co ty na to?
          - Jutro? Jak to "jutro"? - zerwałam się z miejsca. Nie miałam zamiaru przebywać w tym domu dłużej, niż to konieczne. 
          - No nie sądziłaś chyba, że puszczę cię samą do wioski, przez ten las, nocą, podczas gdy poluje tam ten... ten morderca?! - ciocia niemalże wypluła ostatnie słowo. Zacisnęłam usta i odsunęłam się jeszcze dalej. Nic nie wskazywało na to, żeby ta kobieta miała zamiar mnie stąd wypuścić. Musiałam szybko wymyślić plan awaryjny. Wzięłam głęboki wdech.
         - Dobrze, ciociu. Masz rację. Jutro wybierzemy książki - zgodziłam się, z sykiem wypuszczając powietrze przez zęby.
         - Doskonale. A teraz wybacz, ale dostałam zaproszenie na dziś wieczór do znajomej i muszę się naszykować. Twój pokój jest na piętrze, służba później przyniesie ci kolację.
         - Dobrze ciociu - powtórzyłam. - Szkoda, że wychodzisz - powiedziałam smutno, a w duchu skakałam z radości.
         - Mnie też jest przykro, skarbie, ale nie mogę opuścić tego spotkania. Nie wypada - odparła ciocia, po czym zniknęła za drzwiami łazienki.
         Kiedy tylko usłyszałam plusk wody, dopadłam do szafy z książkami. Wzięłam kilka na rękę, a następnie zaczęłam rozglądać się za jakąś torbą. Po paru minutach udało mi się znaleźć dość ładną skórzaną torebkę na jedno ramię. Włożyłam tam książki i pobiegłam na górę. Czekałam w pokoju, aż ciotka się zbierze i opuści dom. W końcu usłyszałam upragnione "Olivio, wychodzę".
         - Jasne, ciociu. Do zobaczenia wkrótce - odkrzyknęłam, mając na myśli raczej odległą przyszłość. Gdy drzwi frontowe trzasnęły, powoli podeszłam do okna. Obok domu rosło potężne drzewo, którego solidna gałąź stykała się z szybą. Podniosłam okiennicę, by potem zgrabnym ruchem przejść z parapetu na gałąź. Nie mogłam ryzykować wyjścia drzwiami, gdyż służba mogłaby mnie przyłapać na ucieczce, a to raczej nie spotkałoby się z aprobatą ciotki. Kucnęłam, czując, jak gałąź gnie się pod moim ciężarem, a potem odbiłam się i skoczyłam na pień drzewa. Ostrożnie zsunęłam się na ziemię.
         Słońce właśnie zniknęło za horyzontem, tym razem jednak się nie bałam. Pewnym krokiem weszłam w krzaki, z których rano wyprowadził mnie Alex. Wiedziałam, dokąd chcę trafić. I tym miejscem bynajmniej nie był mój dom. Była to mała chatka pośrodku lasu, z ciepłym kominkiem, wygodnym łóżkiem i kuchnią, pachnącą ziołami. Tym razem nie mam powodu by się bać. W głębi serca wiedziałam, że Alex czuwa. Nie nade mną, ale nad bezpieczeństwem całego lasu. A póki on tu jest, ja również jestem bezpieczna. Wiem, że sporo ryzykuję. Może nawet własne życie. Ale z drugiej strony... Myślę, że warto. 


niedziela, 24 listopada 2013

Rozdział 4

           



           - Dokąd szłaś wczoraj w nocy? - zapytał kilka minut później, siadając na łóżku.
           - Do cioci. Mieszka w niewielkim dworku po drugiej stronie lasu. Mama prosiła, bym poszła do niej po książki - zauważyłam, jak Alex cały się zjeżył na wieść o dworku. O co mu chodzi?
           - A zatem zaprowadzę cię tam. Obyś była szczęśliwa, gdy tam dotrzesz - mruknął.
           - Co to niby miało znaczyć? - zapytałam, nie mogąc opanować oburzenia. Oczywiście, nie uzyskałam odpowiedzi. Chłopak wziął z kominka łuk oraz kołczan ze strzałami, a mi wskazał drzwi  wyjściowe. Poczułam bolesne ukłucie w sercu. Coś było nie tak. Po wyjściu z domku owiało mnie chłodne jesienne powietrze. Zadrżałam.
           - Zimno mi - powiedziałam drżącym głosem.
           - Tak? I co z tego? Niska temperatura dobrze ci zrobi - prychnął, wykrzywiając wargi. Jego słowa tak mnie zaskoczyły, że cofnęłam się, jakbym otrzymała cios batem. Nie mogłam uwierzyć, że to powiedział. Objęłam się rękami, chcąc zatrzymać resztki ciepła, jakie mi pozostały i ruszyłam za Alex'em. Idąc przez las uważnie patrzyłam na drogę, starając się zatrzymać w pamięci mały kamienny domek, do którego miałam nadzieję jeszcze kiedyś wrócić. Szliśmy tak przez dłuższy czas, trochę ścieżką główną, a trochę tymi bocznymi. Przedzieraliśmy się przez chaszcze i krzaki z cierniami. W końcu las zaczął się przerzedzać. Alex przytrzymał dłonią gałąź, gęsto porośniętą małymi listkami, a moim oczom ukazał się dworek.
            - Jesteśmy na miejscu. Możesz już iść - powiedział, nie patrząc na mnie.
            - Powiesz mi w końcu, o co ci chodzi?! - wykrzyknęłam. - Mam dość tego milczenia, tej przepaści, której jeszcze dziś rano między nami nie było! - łzy spłynęły mi po policzkach. Nie rozumiałam go. Dlaczego nie chciał mi nic powiedzieć? Po jego twarzy przemknął cień żalu. Już otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale wtedy drzwi dworku skrzypnęły i na werandę weszła moja ciocia.
            - Olivia? Czy to ty? - usłyszałam jej głos. Odwróciłam się, by dokończyć rozmowę z Alex'em, ale jego już tu nie było. Nasłuchiwałam, lecz nie dobiegł mnie nawet odgłos jego kroków. Po prostu zniknął. Zacisnęłam zęby, żeby się nie rozpłakać, choć naprawdę miałam ochotę to zrobić. Nie chciałam pogodzić się z faktem, że być może już nigdy go nie zobaczę. Nawet się z nim nie pożegnałam... . Otarłam łzy wierzchem dłoni i ruszyłam w stronę cioci.
            - Cześć, ciociu - powiedziałam, siląc się na słaby uśmiech.
            - Hej, skarbie. Jak droga? - spytała, przytulając mnie. - Jeśli się nie mylę, w lesie nie było zbyt wielu bandytów, co? - drgnęłam na dźwięk tych słów. Coś w głosie cioci mnie zaniepokoiło.
            - Co masz na myśli? - zapytałam.
            - Od jakiegoś czasu w lesie grasuje coraz mniej złoczyńców. Chłopi z okolicy mówią, że nieraz znajdywali ich martwych ze strzałą w piersi - na te słowa głośno wciągnęłam powietrze. Alex nie jest mordercą. Tylko ci ludzie. On po prostu broni niewinnych, których oni napadają.
            - Wiesz, kto jest za to odpowiedzialny? - spytałam ostrożnie. Bardzo chciałam znać odpowiedź.
            - Czy wiem? Hahah, a jakże! Grasuje po lesie młodzik taki, powala wszystkich z łuku, a twarz chowa za czarną peleryną. Jakiś miesiąc temu wzięłam sztucer i poszłam go szukać.  Skończyło się na tym, że to on pierwszy znalazł mnie. Zmarnowałam parę śrutów, lecz żaden go nie trafił - z ulgą wypuściłam powietrze. Boże, gdybym wcześniej o tym wiedziała...
            - Chłopak mnie śledził. Wie, gdzie mieszkam i unika mojego domu, jak ognia. Szczęście dla niego. Jak go kiedyś dorwę - zabiję! I już żaden zbir nie będzie straszył ludzi po lesie - ciocia uśmiechnęła się dumnie. Poczułam, jak kręci mi się w głowie. Zachwiałam się.
            - Dziecko, dobrze się czujesz? Jakaś bladziutka jesteś - stwierdziła ciocia z troską.
            - Nic mi nie jest - wydukałam.
            - Na pewno? To dobrze. A czy ty przypadkiem nie widziałaś tego Robin Hooda? - zapytała. Szybko spuściłam wzrok.
            - Nie, nie widziałam.
            - Ale gdybyś go kiedyś spotkała, powiedziałabyś mi, prawda? - ciocia popatrzyła na mnie podejrzliwie. Z trudem przełknęłam ślinę.
            - Ależ oczywiście... .
            - To świetnie. Wejdźmy do środka - powiedziała, popychając mnie w stronę korytarza. Kiedy tylko przeszłam przez próg, ciocia z trzaskiem zamknęła drzwi.
           Jeśli wcześniej sądziłam, że jej dworek to odpowiednie schronienie, tak teraz wcale nie czułam się w nim bezpiecznie. Wręcz przeciwnie, miałam wrażenie, że zamknięto mnie w domu mojego największego wroga, bez możliwości ucieczki. Wtedy, po minie mojej cioci poznałam, że moje obawy są słuszne. To był dopiero początek moich kłopotów.


wtorek, 19 listopada 2013

Rozdział 3

        
       Kiedy otworzyłam oczy było jeszcze ciemno. Ogień w kominku wygasał, a z pomieszczenia obok czuć było zapach mięty. Przeciągnęłam się na łóżku, próbując przypomnieć sobie, gdzie tak właściwie jestem. No tak... Szłam przecież do cioci po książki, gdy zauważyłam, że ktoś mnie śledzi. Zaczęłam uciekać, a potem... Odwróciłam się na drugi bok, czując, jak ból rozchodzi się po moim przedramieniu. Jasne. Potem zostałam zaatakowana. Pobita. Zraniona nożem. I uratowana przez chłopaka w kapturze. Właśnie, gdzie on się teraz podziewa...
        Wtedy ujrzałam wchodzącego do pokoju Alexa. Spojrzał na mnie, po czym przeniósł wzrok na moją rękę, szczelnie owiniętą białym płótnem.
        - Dzień dobry, królewno - uśmiechnął się kpiąco.
        - Witaj, Robin Hoodzie - odparłam, ripostując. Chłopak zaśmiał się, tym razem szczerze, a następnie usiadł przy mnie na łóżku.
        - Lepiej ci już? - zapytał.
        - Myślę, że tak, ale nadal trochę boli.
        - I będzie jeszcze przez jakiś czas. Ślad po nożu nie łatwo się goi.
        - Która godzina? - spytałam, zmieniając temat.
        - Piąta rano. Najlepszy czas na polowanie.
        - Polowałeś? - zdziwiłam się. Kiwnął głową, wskazując na łuk i kołczan ze strzałami, wiszący nad kominkiem.
        - Między trzecią a czwartą, wiele zwierząt zbiera się przy strumieniu. Zazwyczaj są to zające lub dzikie króliki, czasem zdarza się lis. W zeszłym tygodniu trafił mi się młody jeleń - oznajmił Alex, wyraźnie zadowolony ze swych osiągnięć. Pokiwałam głową z uznaniem.
        - Skąd wziąłeś łuk i strzały? - zapytałam, przypominając sobie, że były to proste drewniane, ostro zakończone patyki, a nie strzały z kamiennymi grotami.
        - Sam je zrobiłem - odpowiedział, a ja uniosłam brwi w pytającym geście.
        - Tylko mi nie mów, że tego też nauczył cię tata.
        - Owszem. I jestem mu za to ogromnie wdzięczny. Dzięki tej broni mogłem przetrwać. Polować. Bronić się.
        - Oh. To... fajnie. Mój ojciec nie żyje. Zmarł, gdy byłam mała. Wychowywała mnie mama, a ona jest... zagorzałą przeciwniczką wszelkiej broni - uśmiechnęłam się na wspomnienie o mamie.
        - No cóż, jakkolwiek by nie było, właśnie ta broń zapewniła nam dzisiaj pyszne śniadanie - zakończył dyskusję Alex. - Chodź.
        Wstałam i przeciągnęłam się, odginając plecy do tyłu, a następnie uniosłam nogę na wysokość brody.
        - Masz wyjątkowo elastyczne i płynne ruchy. Nie jesteś zbyt wygimnastykowana, jak na damę z dobrego domu? - spytał Alex, z nutą kpiny w głosie, uważnie mi się przyglądając.
        - Może cię to zaskoczy, ale pochodzę z biednej rodziny. Zresztą, to bez różnicy. Za domem mamy stodołę. Przychodzę tam, kiedy mama idzie pracować na rynku w miasteczku. Ćwiczę, skaczę, chodzę po belkach pod sufitem, walczę grabiami z wymyślonym przeciwnikiem, rozrzucając siano po całej izbie. Dobrze, że nasza krowa zdechła jakiś czas temu, inaczej chyba by padła na zawał serca - roześmiałam się. Alex skinął głową, lecz twarz miał poważną, jakby właśnie rozważał coś bardzo istotnego.
       - O czym myślisz? - zaciekawiłam się.
       - O niczym ważnym. Po prostu, zastanawiałem się...
       - Tak? Nad czym? - Alex spojrzał na mnie z radosnym błyskiem w oczach, ale po chwili posmutniał i spuścił głowę.
       - Ehh. To i tak bez znaczenia. Chodź na to śniadanie - uciął rozmowę. Ja również posmutniałam, nie wiedząc, co mu się stało. Przecież wcześniej był taki wesoły...
       Posiłek jedliśmy w milczeniu. Pieczony królik na śniadanie, całkiem miła odmiana. Kiedy sprzątnęliśmy ze stołu, Alex poszedł po drewno do kominka, a ja przyklękłam przed pustym paleniskiem. Gdy chłopak wrócił, usta miał ściśnięte i sprawiał wrażenie, jakby każdy krok był dla niego trudny.
       - Alex, na pewno wszystko okej? - spytałam cicho. Nawet na mnie nie spojrzał. Ani nie odpowiedział.




poniedziałek, 18 listopada 2013

Rozdział 2

        Szef bandy chwycił mnie za nadgarstek i mocno szarpnął. Krzyknęłam. Tuż przed oczami miałam ostrze jego sztyletu. Łzy spłynęły mi po policzkach. Pomyślałam o mamie. Już nigdy jej nie zobaczę.
        Mężczyzna zamachnął się i drasnął mi przedramię nożem. Wrzasnęłam z bólu, kuląc się przed kolejnym ciosem. Zamiast tego, dostałam z całej siły w twarz. Zatoczyłam się
i zsunęłam po skalnej ścianie. Pociemniało mi przed oczami. Nagle usłyszałam świst,
a sekundę potem drewniana strzała wbiła się w ziemię, tuż przy mojej nodze. Mój pisk rozdarł nocne powietrze. Wtedy ze skalnej półki położonej najwyżej zeskoczyła jakaś postać w czarnej pelerynie, z kapturem zarzuconym na głowę. To trwało może kilka sekund. Na moich oczach dwóch oprawców zginęło ze strzałą w piersi, a jeden dostał śmiertelny cios w głowę, głowicą sztyletu. Usiłowałam się podnieść, lecz na próżno - znów opadłam bezsilnie na ziemię. Gorąca strużka krwi płynęła mi po ramieniu, byłam cała poobijana. Mój wybawca stanął przede mną. Zdjął kaptur, po czym ukucnął obok.
        - Wszystko w porządku? - zapytał. Podniosłam głowę. Był to chłopak, na oko szesnastoletni, o cieniowanych brązowych włosach i oczach barwy obsydianu. Niemrawo skinęłam w odpowiedzi.
        - Jestem Alex - przedstawił się.
        - Olivia. Ale wolę, gdy ludzie nazywają mnie Liv.
        Alex uśmiechnął się, patrząc na mnie kojącym wzrokiem. Zdjął z siebie pelerynę
i zarzucił mi na ramiona. Spojrzałam na niego pytająco.
        - Drżysz - odparł. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak bardzo było mi zimno. Owinęłam się szczelnie peleryną.
        - Jak ręka? - zapytał.
        - Boli. Bardzo - skrzywiłam się.
        - W takim razie zaraz zrobimy coś, żeby przestała - Alex mrugnął do mnie, po czym wziął mnie na ręce.
        - Dokąd idziemy? - spytałam.
        - Do mojej kryjówki. Niewielki, ale przytulny domek w środku lasu, spodoba ci się. Po śmierci mamy mieszkałem tam z tatą, ale pewnego razu on wyszedł i już nie wrócił. Teraz mieszkam sam. Poluję na zwierzęta, wodę mam ze strumienia, a drewno na opał jest praktycznie wszędzie. Życie na luzie - stwierdził, niosąc mnie przez las. Milczałam, z uwagą przypatrując się wyrazowi jego twarzy. Wydawał się być zadowolony z sytuacji, ale jednocześnie był zatroskany i zmartwiony.
        Kiedy dotarliśmy na miejsce, Alex zaniósł mnie do małego pokoju z kominkiem i położył na łóżku.
        - Odpocznij. Zaraz przyniosę ci coś ciepłego do picia i opatrzę ranę - powiedział, wychodząc z pokoju. Po chwili wrócił, z kubkiem w jednej dłoni, oraz malutkim pojemniczkiem w drugiej.
        - Masz. To sok z owoców leśnych. Powinno pomóc - podał mi ciepły napój, a następnie odsłonił ranne ramię i zaczął opatrywać ranę.
        - Co to jest? - spytałam, wskazując na pudełeczko.
        - Maść lecznicza. Sam ją zrobiłem. Jak byłem młodszy, tata uczył mnie jak przygotowywać maści i wywary lecznicze z ziół leśnych.
        - Musiał być wspaniałym ojcem - mruknęłam.
        - Był - szepnął Alex, wzdychając. Nakryłam jego dłoń swoją. Spojrzał na mnie, najpierw smutno, a później uśmiechnął się delikatnie.
        - Ale to już przeszłość. Teraz liczysz się ty.
        - Dlaczego mi pomogłeś? Przecież wcale nie musiałeś - stwierdziłam.
        - Pomogłem, bo lubię nocami przesiadywać na tej polance i nie lubię, kiedy panoszą się tam źli ludzie. A już w ogóle wkurzyło mnie, gdy zobaczyłem, co ci zrobili. Gdyby coś ci się stało... Nie wiem, co bym wtedy zrobił.
        - Mówisz, jakbym była dla ciebie kimś ważnym, a przecież znamy się dopiero od niecałej godziny - powiedziałam. Alex wodził wzrokiem po pokoju, aż w końcu zatrzymał się na mnie.
        - Gdy cię ujrzałem, poczułem, jakbym znał cię od lat - wyszeptał, patrząc mi w oczy. - Uratowałem Cię, bo chciałem. Bo czułem i jakimś sposobem wiedziałem, ze na całym świecie nie spotkam drugiej takiej dziewczyny, jak Ty - wyznał. uśmiechnęłam się i wzięłam go za rękę.
        - Dziękuję. Za wszystko - szepnęłam. Nie musiałam mówić nic więcej. W tych prostych słowach zawarłam wszystko to, co chciałam mu powiedzieć. I tak zyskałam przyjaciela.


--------------------------------------------------------------------------------
No, rozdział drugi ;p Czytajcie i komentujcie, to dla mnie bardzo ważne :) Chciałabym wiedzieć, że ktoś to czyta ;) Pozdrawiam! ;D


niedziela, 17 listopada 2013

Rozdział 1


            Było już dobrze po południu, gdy dotarłam na skraj lasu. Mama prosiła, abym poszła do cioci po parę książek do czytania. Nasza rodzina nie należała do najzamożniejszych, więc nie było nas stać na nowe książki, a ciocia miała ich mnóstwo.
            Wyruszyłam zaraz po obiedzie. Nasze domy dzieliło pasmo wielkiego lasu. Był to bardzo stary las, drzewa w nim szumiały, huczały sowy i suche gałęzie trzaskały pod nogami. Weszłam na ścieżkę pokrytą ściółką, po czym wolnym krokiem ruszyłam przed siebie. Dopóki słońce wisiało nad horyzontem, nie miałam powodu do obaw. Idąc, nuciłam pod nosem i rozglądałam się wokół. Czasami pod nogami przebiegały mi wiewiórki, raz nawet wpadł na mnie młody lisek, a ja jak długa runęłam na ziemię. Gdy zorientowałam się, co było przyczyną mojego upadku, zaczęłam się śmiać. Otrzepałam ubranie z liści i ziemi, a następnie poszłam dalej.
            Powoli zapadał zmierzch. Zagłębiając się coraz bardziej w las rzuciłam zrozpaczone spojrzenie w stronę słońca, które w szybkim tempie chowało się za horyzontem. Mama tyle razy przestrzegała mnie, żebym na siebie uważała, gdyż po lesie włóczą się bardzo niebezpieczni ludzie. Nikomu nie wolno ufać. Poczułam, jak zimny pot zalewa mi kark. "Nie, przecież nie ma się czego bać. To tylko stary las. Stary las pełen bandytów, zabójców i dzikich zwierząt". Zacisnęłam zęby, by powstrzymać nerwy.
            Nagle usłyszałam czyjeś głosy. Sądząc po kierunku, z którego dochodziły, ktoś szedł za mną. Po chwili dobiegły mnie wyraźne odgłosy ludzkich kroków i stłumione urywki rozmowy. Oczy rozszerzyły mi się z przerażenia. Przyspieszyłam kroku, a niedługo potem, gdy ścieżka zakręciła, zaczęłam biec. Aż przekręciło mnie w żołądku, kiedy usłyszałam, że ci ludzie biegną za mną. Szybkim ruchem głowy zerknęłam przez ramię. Było ich trzech. Trzech umięśnionych, obleśnych mężczyzn goniło mnie po lesie w środku nocy. Serce waliło mi jak oszalałe. Nie mogę wiecznie uciekać, kiedyś przecież skończą mi się siły, a wtedy...
           Kątem oka ujrzałam wąską ścieżkę, odbijającą w lewo od tej, którą biegłam. Przez chwilę nic nie słyszałam. Odetchnęłam z ulgą. Dobiegłam do małej polanki, otoczonej ze wszystkich stron skałami i cierniami. Oparłam ręce na kolanach, by złapać oddech. Wtedy 
na polankę wbiegli mężczyźni. Poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Niczym sparaliżowana nie byłam w stanie się poruszyć. Patrzyłam na nich wzrokiem zwierzątka schwytanego w pułapkę. Byłam blada i śmiertelnie przerażona. Co oni mi zrobią? Okradną? nie, bo niczego nie mam. Zabiją? Bardzo możliwe. Zrozumiałam, że mam rację, gdy wszyscy trzej mnie otoczyli, a jeden z nich wyciągnął zza skórzanego pasa niewielki sztylet, z mosiężną głowicą i zdobioną klingą. Ostrze błysnęło w świetle księżyca, który właśnie wyszedł zza chmur, rozświetlając polanę.
          - Kogóż my tu mamy? Co taka młoda dziewczyna robi nocą w lesie, hmm? - barczysty mężczyzna zarechotał, a ja wzdrygnęłam się na samą myśl o moim dalszym losie. Najwyższy z moich oprawców zaczął mi się uważnie przyglądać.
          - Wyglądasz na dość bogatą, sądząc po twojej sukience i urodzie - stwierdził. Zacisnęłam usta w cienką linię. Gdyby tylko wiedział, jak daleko minął się z prawdą... Mama musiała ciężko pracować, by zdobyć materiał na tą sukienkę. Nie mam pieniędzy.
          - Mylisz się - wykrztusiłam, drżącym głosem.
          - Czyżby? - spytał ten trzeci, uśmiechając się złośliwie. - Albo dasz nam forsę, albo marny będzie twój los - rzekł. Otworzyłam usta, chcąc zaprotestować, lecz wiedziałam, że to bez sensu. Tylko pogorszyłabym sytuację, nie uniknę tego, co i tak się stanie...


sobota, 16 listopada 2013

Prolog?

Cóż, z początku zastanawiałam się nad napisaniem prologu, ale w końcu doszłam do wniosku, że i tak nic nie wymyślę, a opowiadanie jest dość ciekawe już od pierwszych akapitów, więc prolog mogę sobie odpuścić ;p Serdecznie zapraszam wszystkich czytelników do odwiedzania i komentowania mojego bloga :D