środa, 30 lipca 2014

Rozdział 17

                                                                                        

                                                                                  ~ Alex ~

                Ból głowy nie przybierał na sile, ale też nie słabł. Z trudem podniosłem powieki. Po odzyskaniu przytomności obchodziła mnie jedynie Olivia. Czy domyśliła się, co się stało? Czy w jej kubku też była trucizna? Mam szczerą nadzieję, że nie.
                Nagle poczułem mocne szarpnięcie. Gdzie ja jestem? Ostrożnie uniosłem głowę. Niebo nade mną miało bladofioletową barwę, zwiastującą zmierzch, zaś ja leżałem na podłodze drewnianego powozu. Ciotka Olivii siedziała na przodzie i z zawzięciem tłumaczyła coś woźnicy.
                - … proszę jechać tą szosą jeszcze jakieś kilkanaście  , a potem zatrzymać się
w pobliżu rzeki. Stamtąd chłopak nigdy nie wróci do domu żywy…
                Zaciskam zęby, żeby opanować wzbierający się we mnie gniew. Co ta kobieta sobie myśli? Otruła mnie, to już wiem. Tylko gdzie, u licha, ona mnie wiezie?! Niestety, nie mam okazji, aby się tego dowiedzieć. Powóz zatrzymuje się, a ciotka Liv odwraca się
w moją stronę. Szybko zamykam oczy i zamieram w bezruchu. Czuję, jak kobieta chwyta mnie za nadgarstki i brutalnie szarpie, próbując zrzucić z wozu. O nie… Moja duma
i instynkt samozachowawczy nie godzą się na takie traktowanie. Alex wraca do żywych.
                Zrywam się na równe nogi, ciągnąc moją trucicielkę za sobą. Słyszę jej krzyk, kiedy boleśnie upada na ziemię, jednak od razu się podnosi i celuje do mnie ze sztucera. Ja odruchowo sięgam ręką za plecy, tam, gdzie powinien znajdować się mój kołczan ze strzałami, lecz moja dłoń trafia na pustkę. Zdziwienie, które odmalowuje się na mojej twarzy sprawia, że ciotka Olivii uśmiecha się triumfalnie.
                 - Jaka szkoda, że twój łuk został w wiosce… Teraz nawet nie masz jak się obronić – powiedziała, po czym skinęła głową woźnicy, który ni stąd, ni zowąd pojawił się za moimi plecami. Ostatnie, co pamiętam, to przeszywający ból, kiedy otrzymałem cios
w głowę i głośny plusk, gdy wpadłem do rzeki. Reszta to tylko niewyraźne urywki świadomości, podczas których usiłowałem wygrać wyścig ze śmiercią.


środa, 9 lipca 2014

Rozdział 16

                                                                   
 
                                                                          ~ Alex ~

              Trzymając ją w żelaznym uścisku, myślałem jedynie o tym, co się mogło wydarzyć i co mogę zrobić, aby poczuła się lepiej. Nie jestem w stanie znieść jej łez. Ta bezradność, kiedy ona z płaczem wpada mi w ramiona, a ja nie mam pojęcia, jak jej pomóc. To jest nie do wytrzymania. I te jej słowa "To się skończy o wiele gorzej, niż myślisz". Cokolwiek się zdarzyło, musiało nią mocno wstrząsnąć. Pogłaskałem ją delikatnie po policzku.
               - Zdradź mi, proszę, co się stało - poprosiłem cicho. Pokręciła przecząco głową.
               - Nie mogę - odparła ledwie słyszalnym szeptem. Zacisnąłem usta. Jak ja mam coś zrobić, kiedy nawet nie wiem, co ją doprowadziło do takiego stanu?
               - Chociaż daj mi jakąś wskazówkę.
               - Uciekamy.
               To słowo zawisło między nami w powietrzu. Przez chwilę oboje milczeliśmy, a potem Liv pociągnęła nosem. Nie ma co się zastanawiać, musimy działać.
               - Kiedy? - spytałem tylko, a twarz dziewczyny rozjaśniła się w znajomym uśmiechu, który tak uwielbiam.
               - O świcie - odpowiedziała.
               - Dobrze. Ale nie możemy tak po prostu zniknąć. Chodźmy powiedzieć twojej mamie "dobranoc", zamiast się żegnać. Niech będzie tak, jakby ktoś nas porwał. Co ty na to? - Liv przytaknęła i z trudem podniosła się z ziemi.
               - Pokłóciłam się z matką - wypaliła, gdy otwierałem drzwi stodoły. Zatrzymałem się w pół kroku.
               - O co poszło? - zapytałem. Nerwowe przechodzenie z nogi na nogę uświadomiło mi, że nie była to dla niej łatwa kłótnia. Chciałem wziąć ją za rękę, ale ona odsunęła się bez słowa, jakby wolała na mnie teraz nawet nie patrzeć.
               - O nic - mruknęła wymijająco. - Miejmy to już za sobą - powiedziała, po czym opuściła stodołę. Moje zmysły natychmiast się wyostrzyły, jak zawsze, kiedy wyczuwam, że dzieje się coś niedobrego.
               Na zewnątrz zaczęło kropić, narzuciłem więc kaptur na głowę i dogoniłem Olivię przy drzwiach. Ona nie zwracała uwagi na deszcz. Wzięła głęboki oddech i weszła do domu, a ja cicho podążyłem za nią. Nagle gwałtownie stanęła, przez co mało na nią nie wpadłem.
               - Co, u licha... - zacząłem, ale natychmiast zamilkłem, kiedy mój wzrok zatrzymał się na postaciach stojących przy palenisku. Odruchowo ścisnąłem Liv za rękę, tym razem nie protestowała.
               - Olivia? Nie zgadniesz, kto nas odwiedził! - powiedziała jej matka, wyraźnie przesłodzonym głosem. Wyczułem, jak Liv cała się spina i lekko cofa do tyłu, jakby miała zamiar uciec.
               - Nie daj się zastraszyć. Pokaż jej, że jesteś ponad to - szepnąłem jej do ucha. Ledwo zauważalnie skinęła głową. Ostrożnie weszliśmy do izby, zatrzymując się zaraz na progu. Kobieta, której unikałem przez ostatnie trzy lata, właśnie stoi niecałe dwa metry ode mnie. Już rozumiem zdenerwowanie Olivii. Mój oddech przyspiesza, a ciało napręża się, gotowe do ucieczki w każdej chwili. Mimo to, nie daję niczego po sobie poznać. Unoszę głowę nieco wyżej i ściągam kaptur. Pora zastosować się do własnej rady.
               - Ciociu... Cóż za miła... niespodzianka - mówi Olivia drżącym głosem. Nie wiem, co się wydarzyło podczas jej wizyty u ciotki, ale ten pobyt chyba nie należał do przyjemnych. Ciotka Liv wykrzywiła usta w uśmiechu, a na mój widok, niemalże zakrztusiła się powietrzem. Wcale jej się nie dziwię - chłopak, którego próbowała zabić tysiące razy, teraz sam wpadł jej w ręce. Zdziwiłbym się, gdyby przepuściła taką okazję.
               - Olivio, jak się cieszę, że cię widzę! Nie wiem, co cię skłoniło do opuszczenia moich skromnych progów, ale wierzę, że nie stało się nic złego - kobieta podeszła i przytuliła Liv, a ja jak oparzony odskoczyłem na drugi koniec pomieszczenia.
               - Jak widzę, przyprowadziłaś ze sobą kolegę... - kontynuowała ciotka, mierząc mnie wzrokiem. Rozpoznała mnie, to pewne. Teraz tylko muszę odkryć, co kombinuje i zapobiec temu, zanim komuś stanie się krzywda.
               - Nazywam się Alexander - powiedziałem, prostując się dumnie. Niech zobaczy, że mnie też dobrze wychowano. Matka Olivii podała jej kubek z sokiem, a po chwili ciotka dziewczyny wcisnęła taki sam w moje ręce.
               - A więc, Alexandrze, skąd jesteś? - spytała, siadając przy stole wraz z matką Olivii.
               - Nie muszę udzielać pani takich informacji, jednakże ponieważ nie wypada nie odpowiedzieć, powiem, że mieszkam w bardzo ładnym miejscu, do którego trasę znam tylko ja.
               - Mieszkasz w wiosce? Czy może... w lesie? - to pytanie sprawiło, że moja czujność wzrosła. Podniosłem kubek do ust i upiłem łyk. Napój miał czerwono-fioletową barwę i słodkawy smak. Pewnie sok z jakiś leśnych owoców. Chociaż nie przypominam sobie, żeby jeżyny czy poziomki tak smakowały...
               - W lesie - odpowiadam bezmyślnie i niemal natychmiast gryzę się w język. Co ja gadam? Ona nie może się dowiedzieć, gdzie mieszkam.
               - Ach, las o tej porze roku jest przepiękny, nieprawdaż? Daleko masz do strumienia, drogi chłopcze? - pyta ponownie, a ja biorę kolejny łyk soku, żeby uciszyć tą palącą suchość w ustach.
               - Nie, dość blisko. Kilkanaście metrów - mówię, patrząc na siedzącą przy stole kobietę. Czuję, jak stojąca przy mnie Liv kopie mnie w kostkę. O co jej chodzi? I czemu tak kręci mi się w głowie? Chwieję się na nogach, przez co Olivia od razu łapie mnie za ramię. Coś do mnie mówi, nie wiem co. Tracę kontakt z rzeczywistością. Ostatni przebłysk świadomości, zanim ból głowy i mroczki przed oczami całkowicie mną zawładną. Ten sok... Dziwny kolor i smak... To trucizna! Prawda uderza mnie z taką siłą, że prawie się przewracam, kubek wypada mi z dłoni i rozbija się o ziemię. Oczy rozszerzają mi się w wyrazie skrajnego przerażenia. Ta kobieta. Wiedziałem, że ta jej uprzejmość to tylko przykrywka! Muszę ostrzec Olivię, zanim będzie za późno, muszę...
               - Alex! - głos Liv dociera do mnie, jak przez mgłę. To ostatni dźwięk, który słyszę, zanim upadam na podłogę. Ciemność zalewa mi oczy. No to koniec.



                                                                        ~ Liv ~

                - Alex! - krzyczę, kiedy chłopak upada na ziemię. Nie reaguje. Matka odciąga mnie za ramiona, delikatnie, ale stanowczo.
                - Idź do naszej izby, przynieś mu coś pod głowę - nakazuje. Z wahaniem oddalam się od Alex'a. Nie chcę go zostawiać, ale chyba lepiej mu będzie, gdy się położy. Może źle się poczuł? Ale nie.. to do niego nie podobne. I wtedy do mnie dociera. Przyjazd ciotki. Uśmiech matki, kiedy podawała mi kubek z sokiem. I błysk strachu w oczach Alex'a na sekundę przed upadkiem. Czuję, jak krew odpływa mi z twarzy. Otruła go. Moja ciotka go otruła, a matka o tym wiedziała. Zanim zdążyłam się odwrócić i pobiec z powrotem do głównej izby, drzwi zatrzasnęły się przede mną. Słyszę trzask klucza, kiedy matka zamyka pokój na klucz.
                - Wypuśćcie mnie! - krzyczę, ale to nie pomaga. Po chwili słyszę, jak mama rozmawia z ciotką.
                - ... co ty mu wrzuciłaś do tego soku?
                - Ach, Lindo. Nic, czego nie dałoby się wyleczyć. Ale muszę przyznać, udał mi się ten napój. To był wyciąg z wilczych jagód, tojadu i cykuty. Wspaniała mieszanka. Tylko czekałam, żeby wreszcie go użyć.
                - Jakie mogą być powikłania?
                - Najpierw pojawia się ból głowy i lekkie halucynacje. Potem zaczyna się światłowstręt i utrata przytomności. Końcowy etap to znieczulenie na ból i dotyk, a także porażenie układu oddechowego. Chłopak może mieć problem z oddychaniem.
                Usłyszałam, jak moja mama ze świstem wciąga powietrze.
                - Cóż, to chyba dobrze, że nie będzie już niepokoił mojej córki...
                - Masz rację. Jak tylko się go pozbędę, twoja córka będzie bezpieczna.
                Co?! Jak ona zamierza się go pozbyć?! Muszę stąd wyjść, natychmiast.
                - Mamo! Mamo, wypuść mnie, błagam! - krzyczę, lecz bez skutku. Walę pięściami w drzwi, też nic. Słyszę, jak powóz ciotki odjeżdża z naszego podwórza. Serce bije mi coraz szybciej, jeśli teraz czegoś nie wymyślę, będzie po nim. Alex... Jak mogłam być tak głupia...
                Szybko zmieniam sukienkę z zielonej na jasnoniebieską i zarzucam na siebie ciemnozieloną pelerynę. Otwieram okno, po czym wyskakuję do ogródka. Nie żegnam się z matką. Nie chcę. To już nie jest mój dom. Być może nigdy nim nie był. Odbijam się od ziemi i przeskakuję niewielki płotek, oddzielający naszą chatę od lasu. Nie patrzę za siebie. Zawracam do stodoły, aby wziąć łuk i kołczan Alex'a, a następnie biegnę przez kamienny mostek, w przeciwnym kierunku, niż dom chłopaka w lesie. Tam mogą mnie znaleźć. Ale wiem, gdzie mnie nie znajdą. Jak tylko uda mi się odnaleźć Alex'a, zabiorę go w tamto miejsce.
                Znajdę cię, Alexandrze. Obiecuję.

sobota, 5 lipca 2014

Rozdział 15

             

            Przez chwilę po prostu stałam i czekałam na reakcję mamy, a potem odetchnęłam z ulgą, gdy w przyjaznym geście wyciągnęła dłoń do Alex'a.
             - Jestem Linda. Dziękuję ci za uratowanie mojej córki.
             - To nic takiego, naprawdę - powiedział Alex, uśmiechając się lekko.
             - Mamo - wtrąciłam się. - Czy miałabyś coś przeciwko temu, aby mój przyjaciel został tu przez jakiś czas?
             - Nie, kochanie. Myślę, że może zostać, o ile nie będzie sprawiał problemów.
             - Dziękuję - powiedziałam po prostu, po czym pociągnęłam Alex'a za sobą na podwórze.
             - Twoja mama jest bardzo miła - stwierdził. gdy tylko znaleźliśmy się na osobności.
             - Tak. Aż do teraz nie wiedziałam, jak bardzo mi jej brakowało.
             - Cóż.. Ty przynajmniej masz za kim tęsknić - mruknął, zostawiając mnie w tyle. Dogoniłam go przy wejściu do stodoły.
             - Twoi rodzice bardzo cię kochali...
             - Mówisz, jakbyś twierdziła, że nie żyją! - warknął na mnie, na co zamrugałam zaskoczona.
             - Po części mam rację. Wiesz o tym - chłopak skinął głową.
             - Zostawmy ten temat. Nie ma po co roztrząsać przeszłości, jej nie zmienimy. Chodź, pokaż mi to twoje wyimaginowane królestwo - mrugnął do mnie, a ja otworzyłam przed nim stare drewniane drzwi.

             Stanęliśmy pośrodku niewielkiej stodoły, której jedyną zawartość stanowiła góra siana i narzędzia do pracy w polu, oraz grube drewniane belki, podtrzymujące strop.
             - Całkiem tu... przytulnie - wyjąkał Alex, wyraźnie zmieszany.

             - Hahah, żartujesz? Tu nie ma nic prócz siana! - roześmiałam się.
             - Pewna dziewczyna powiedziała mi kiedyś, że czasem wystarczy tylko siano i trochę wyobraźni, aby dobrze się bawić. - Zdumiona spojrzałam na chłopaka. W ten sposób opisałam mu moje życie na wsi, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Cieszyłam się, że to zapamiętał.

             - Myślisz, że miała rację? - zapytałam. Alex spojrzał na mnie z błyskiem w oczach.
             - Nie wiem, ale chętnie się o tym przekonam - powiedział, popychając mnie na siano. Śmiejąc się, zaczęliśmy kotłować się po całej stodole, rozrzucając je na wszystkie strony.
             - Przestań, przestań! - piszczałam, kiedy chłopak odkrył, że mam łaskotki i postanowił to sprytnie wykorzystać.
             - A co z tego będę miał, że przestanę?
             - Moją dozgonną wdzięczność - mruknęłam i znów wybuchnęłam śmiechem. Alex chyba nie zamierzał zakończyć moich tortur.
             Jakiś czas później leżeliśmy obok siebie na sianie, w milczeniu wpatrując się w sklepienie stodoły.
             - Co się dzieje, Liv? - spytał Alex, podpierając się na łokciu, żeby spojrzeć mi w oczy. Westchnęłam.
             - Nic. A co się ma dziać?
             - Przecież widzę. Masz smutne oczy.
             - Nieprawda.
             - Nie kłóć się ze mną. Wiem, co widzę. Brakuje w nich tego blasku - rzekł, marszcząc delikatnie brwi. - Nie ma go, odkąd tutaj jesteśmy.
             - Pewnie masz rację - odparłam.
             - Powiesz mi, co cię gnębi? - pokręciłam bezradnie głową.
             - To nie takie proste...
             - Nic w życiu nie jest proste. Gdyby tak było, ludzie szybko by się tym znudzili. A przecież o to chodzi, żeby rozwiązywać zagadki, odkrywać nowe horyzonty, stawiać czoła przeciwnościom losu. Bez tego byłoby nudno.
             - Jak zwykle mówisz od rzeczy, Alexandrze.
             - Lubię, kiedy używasz mojego imienia. W twoich ustach brzmi tak inaczej.
             - To znaczy jak?
             - Nie wiem. Po prostu ładnie. Podoba mi się - chłopak uśmiechnął się ciepło, przez co odrobinę się rozluźniłam.
             - A więc chciałeś wiedzieć, co mnie gnębi, tak?
             - Dokładnie. Zamieniam się w słuch.
             - Jakoś nie mogę dopuścić do siebie myśli, że to już koniec. Że nie zobaczę więcej wschodu słońca, ani stada jeleni tuż przed moim nosem, ani śladów wilków wokół drzew. Nie chcę, żeby to się tak skończyło, rozumiesz? - spytałam, łamiącym się głosem. Alex w zamyśleniu skinął głową. I chociaż był teraz przy mnie, tuż obok, czułam, że myślami jest daleko stąd. Tam, gdzie ja chciałam się znaleźć razem z nim, ale rzeczywistość zbyt mocno trzymała mnie w swoich szponach.
            - Olivio, chodźcie na kolację! - głos mamy przerwał moje rozmyślania.
            - Idziemy! - odkrzyknęłam, po czym podniosłam się z siana.
            - To się nie musi tak skończyć - drgnęłam na dźwięk tych słów. Spojrzałam na Alex'a, nie rozumiejąc.
            - Mówię o twoim zmartwieniu. To się nie musi tak skończyć - powtórzył.
            - Ehh. Później o tym pomyślimy, teraz chodźmy do domu - kiedy to powiedziałam, uświadomiłam sobie, jak dziwnie to zabrzmiało. Alex chyba wyczuł, że coś jest nie tak, bo zapytał:
            - Kiedyś słowo "dom" oznaczało zupełnie co innego, prawda?
            - Tak. Kiedyś była nim ta chatka po drugiej stronie podwórka.
            - A teraz?
            - Teraz wiesz, co nim jest.
            - Chodź tu - mruknął, obejmując mnie delikatnie. Po chwili wypuścił mnie z objęć i wziął za rękę. Odruchowo się wyrwałam.
            - Przestań, jeszcze mama zauważy.
            - Aż tak się tym przejmujesz? Wcześniej ci to nie przeszkadzało.
            - Chodźmy na tą kolację - odparłam, ignorując jego słowa. Ramię w ramię przeszliśmy przez podwórko i weszliśmy do niewielkiego pomieszczenia, z paleniskiem pośrodku i malutkim stołem pod oknem. Przy stole stały dwa drewniane stołki oraz miski z parującą zupą w środku.
            - Smacznego - powiedziała moja mama, podając nam łyżki. Jej chłodne spojrzenie i obojętny ton głosu skutecznie odebrały mi apetyt. Z niesmakiem popatrzyłam na posiłek, za który jeszcze kilka tygodni temu dałabym się pokroić. Teraz nie mogłam nawet usiedzieć przy stole.
           - Wszystko w porządku? - zapytał Alex, gdy tylko moja mama opuściła chatę. Pokręciłam głową.
           - Ja się zmieniłam, Alex. Czuję to.
           - Zauważyłem. Ale nie skreślaj tak od razu swojej mamy. Kiedyś może ci jej bardzo brakować, ale wtedy nie cofniesz już czasu. Niektórych rzeczy nie da się odwrócić - powiedział, patrząc mi w oczy. W jego własnych dostrzegłam smutek i ból, który miał nigdy z nich nie zniknąć.
          - Dobrze - odpowiedziałam, biorąc łyżkę do ręki. Z trudem wmusiłam w siebie przygotowaną przez mamę zupę i pospiesznie wstałam od stołu.
          Po kolacji poszłam poszukać mamy, a gdy wróciłam, Alex'a nigdzie nie było. Podobnie, jak jego łuku i strzał. Uśmiechnęłam się pod nosem, na myśl, że jednak zjem dzisiaj trochę świeżego mięsa.
          - Ten cały Alex... Jak się poznaliście? - spytała mama, kiedy usiadłyśmy razem przy stole.
          - Dość... nietypowo. Idąc przez las, zostałam napadnięta. Zbóje zapędzili mnie w kozi róg, a ja nie miałam się czym obronić. I wtedy on skoczył z góry, niczym Duch Nocy, w czarnej pelerynie, z łukiem w ręku, by uratować mnie przed niechybną śmiercią.
          - Jak mu się to udało?
          - Nieważne, po prostu on... - nie chciałam, żeby mama pomyślała o nim coś złego, niestety jej następne słowa tylko potwierdziły moje obawy.
          - Zabił ich? - po chwili ciszy pokiwałam głową.
          - Tak - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Nie wszystkich, ale jednego na pewno - mama poruszyła się niespokojnie.
          - I co dalej? - spytała, a ja z ulgą wypuściłam powietrze.
          - Ponieważ byłam ranna, zaniósł mnie do swojego domu. Opatrzył mi rany i zaopiekował się mną. Rano pomógł mi trafić pod dom ciotki.
          - A co on robi tutaj, jeśli mogę spytać? Z twoich zeznań wynika, że jest to wprawny morderca, a ty bez skrupułów przyprowadzasz go do mojego domu! - nacisk, który położyła na swoje "mojego" sprawił, że poczułam nieprzyjemny ucisk w żołądku. Nie tak miało to wyglądać.
          - Do twojego domu, tak?! Jestem twoją córką, więc to także mój dom! - warknęłam, gotowa do kłótni.
          - Moja córka nigdy nie prowadzałaby się z takim oprychem, jak ten, którego tu sprowadziłaś! - te słowa przeważyły szalę. Zacisnęłam zęby, po czym gwałtownym ruchem odsunęłam się od stołu. Byłam wściekła.
          - Tak sądzisz? Dobrze. W takim razie, ja śpię dzisiaj w stodole.
          - Nie ma mowy - powiedziała mama, zagradzając mi przejście.
          - Nie zabronisz mi.
          - Zabronię. Póki mieszkasz pod moim dachem, musisz się mnie słuchać.
          - Och, więc jednak jestem twoją córką?
          - To niedorzeczność, nigdzie nie idziesz.
          - Spróbuj mnie zatrzymać... - syknęłam, przeszywając ją lodowatym spojrzeniem. Chwila wahania wystarczyła, żebym przemknęła pod jej ramieniem i wybiegła na podwórze. Matka ruszyła za mną.
          - Olivio, wracaj natychmiast! Nie zamierzam dłużej tolerować takiego zachowania! - krzyczała, stojąc na progu. "Nawet nie próbowała mnie dogonić..." pomyślałam ze smutkiem, biegnąc w stronę stodoły.
         Trzasnęłam drewnianymi drzwiami i zaszyłam się w najdalszym kącie pomieszczenia, za dużą stertą siana. Łzy spływały mi po policzkach, a ciałem wstrząsał szloch. Nie mogłam uwierzyć, że mama była w stanie zrobić mi coś takiego. Alex nie jest mordercą. Nie pozwolę, żeby tak myślała. Niestety, teraz już za późno. W momencie, kiedy uświadomiłam sobie, że to miejsce już nigdy nie będzie moim domem, usłyszałam ciche skrzypnięcie drzwi. Gdy zobaczyłam znajomy kształt postaci w czarnej pelerynie, wchodzący do środka, wstrzymałam oddech. Alex, ujrzawszy mnie skuloną na sianie, w pół sekundy był obok. Łuk i kołczan odłożył na ziemię, a mnie mocno przytulił. Wziąwszy głęboki oddech, podniosłam głowę i popatrzyłam mu w oczy, a potem powiedziałam coś, co rozwiało wszelkie wątpliwości.
          - Masz rację. To się nie musi tak skończyć. To się skończy o wiele gorzej, niż myślisz.

-------------------------------------------------------------------------
Cześć wszystkim! ;) Znowu takie wielkie sorry, że tyle nie dodawałam, ale jak zwykle nie było kiedy ;/ Teraz są wakacje, więc postaram się, aby rozdziały pojawiały się częściej. :) Mam nadzieję, że ten Wam się spodoba. Mi osobiście w niektórych momentach chciało się płakać :( Ach ta Olivia... Czy jej problemy kiedyś się skończą? :D Miłego czytania i czekam na szczere komentarze! :* /P.