~ Alex ~
Trzymając ją w żelaznym uścisku, myślałem jedynie o tym, co się mogło wydarzyć i co mogę zrobić, aby poczuła się lepiej. Nie jestem w stanie znieść jej łez. Ta bezradność, kiedy ona z płaczem wpada mi w ramiona, a ja nie mam pojęcia, jak jej pomóc. To jest nie do wytrzymania. I te jej słowa "To się skończy o wiele gorzej, niż myślisz". Cokolwiek się zdarzyło, musiało nią mocno wstrząsnąć. Pogłaskałem ją delikatnie po policzku.
- Zdradź mi, proszę, co się stało - poprosiłem cicho. Pokręciła przecząco głową.
- Nie mogę - odparła ledwie słyszalnym szeptem. Zacisnąłem usta. Jak ja mam coś zrobić, kiedy nawet nie wiem, co ją doprowadziło do takiego stanu?
- Chociaż daj mi jakąś wskazówkę.
- Uciekamy.
To słowo zawisło między nami w powietrzu. Przez chwilę oboje milczeliśmy, a potem Liv pociągnęła nosem. Nie ma co się zastanawiać, musimy działać.
- Kiedy? - spytałem tylko, a twarz dziewczyny rozjaśniła się w znajomym uśmiechu, który tak uwielbiam.
- O świcie - odpowiedziała.
- Dobrze. Ale nie możemy tak po prostu zniknąć. Chodźmy powiedzieć twojej mamie "dobranoc", zamiast się żegnać. Niech będzie tak, jakby ktoś nas porwał. Co ty na to? - Liv przytaknęła i z trudem podniosła się z ziemi.
- Pokłóciłam się z matką - wypaliła, gdy otwierałem drzwi stodoły. Zatrzymałem się w pół kroku.
- O co poszło? - zapytałem. Nerwowe przechodzenie z nogi na nogę uświadomiło mi, że nie była to dla niej łatwa kłótnia. Chciałem wziąć ją za rękę, ale ona odsunęła się bez słowa, jakby wolała na mnie teraz nawet nie patrzeć.
- O nic - mruknęła wymijająco. - Miejmy to już za sobą - powiedziała, po czym opuściła stodołę. Moje zmysły natychmiast się wyostrzyły, jak zawsze, kiedy wyczuwam, że dzieje się coś niedobrego.
Na zewnątrz zaczęło kropić, narzuciłem więc kaptur na głowę i dogoniłem Olivię przy drzwiach. Ona nie zwracała uwagi na deszcz. Wzięła głęboki oddech i weszła do domu, a ja cicho podążyłem za nią. Nagle gwałtownie stanęła, przez co mało na nią nie wpadłem.
- Co, u licha... - zacząłem, ale natychmiast zamilkłem, kiedy mój wzrok zatrzymał się na postaciach stojących przy palenisku. Odruchowo ścisnąłem Liv za rękę, tym razem nie protestowała.
- Olivia? Nie zgadniesz, kto nas odwiedził! - powiedziała jej matka, wyraźnie przesłodzonym głosem. Wyczułem, jak Liv cała się spina i lekko cofa do tyłu, jakby miała zamiar uciec.
- Nie daj się zastraszyć. Pokaż jej, że jesteś ponad to - szepnąłem jej do ucha. Ledwo zauważalnie skinęła głową. Ostrożnie weszliśmy do izby, zatrzymując się zaraz na progu. Kobieta, której unikałem przez ostatnie trzy lata, właśnie stoi niecałe dwa metry ode mnie. Już rozumiem zdenerwowanie Olivii. Mój oddech przyspiesza, a ciało napręża się, gotowe do ucieczki w każdej chwili. Mimo to, nie daję niczego po sobie poznać. Unoszę głowę nieco wyżej i ściągam kaptur. Pora zastosować się do własnej rady.
- Ciociu... Cóż za miła... niespodzianka - mówi Olivia drżącym głosem. Nie wiem, co się wydarzyło podczas jej wizyty u ciotki, ale ten pobyt chyba nie należał do przyjemnych. Ciotka Liv wykrzywiła usta w uśmiechu, a na mój widok, niemalże zakrztusiła się powietrzem. Wcale jej się nie dziwię - chłopak, którego próbowała zabić tysiące razy, teraz sam wpadł jej w ręce. Zdziwiłbym się, gdyby przepuściła taką okazję.
- Olivio, jak się cieszę, że cię widzę! Nie wiem, co cię skłoniło do opuszczenia moich skromnych progów, ale wierzę, że nie stało się nic złego - kobieta podeszła i przytuliła Liv, a ja jak oparzony odskoczyłem na drugi koniec pomieszczenia.
- Jak widzę, przyprowadziłaś ze sobą kolegę... - kontynuowała ciotka, mierząc mnie wzrokiem. Rozpoznała mnie, to pewne. Teraz tylko muszę odkryć, co kombinuje i zapobiec temu, zanim komuś stanie się krzywda.
- Nazywam się Alexander - powiedziałem, prostując się dumnie. Niech zobaczy, że mnie też dobrze wychowano. Matka Olivii podała jej kubek z sokiem, a po chwili ciotka dziewczyny wcisnęła taki sam w moje ręce.
- A więc, Alexandrze, skąd jesteś? - spytała, siadając przy stole wraz z matką Olivii.
- Nie muszę udzielać pani takich informacji, jednakże ponieważ nie wypada nie odpowiedzieć, powiem, że mieszkam w bardzo ładnym miejscu, do którego trasę znam tylko ja.
- Mieszkasz w wiosce? Czy może... w lesie? - to pytanie sprawiło, że moja czujność wzrosła. Podniosłem kubek do ust i upiłem łyk. Napój miał czerwono-fioletową barwę i słodkawy smak. Pewnie sok z jakiś leśnych owoców. Chociaż nie przypominam sobie, żeby jeżyny czy poziomki tak smakowały...
- W lesie - odpowiadam bezmyślnie i niemal natychmiast gryzę się w język. Co ja gadam? Ona nie może się dowiedzieć, gdzie mieszkam.
- Ach, las o tej porze roku jest przepiękny, nieprawdaż? Daleko masz do strumienia, drogi chłopcze? - pyta ponownie, a ja biorę kolejny łyk soku, żeby uciszyć tą palącą suchość w ustach.
- Nie, dość blisko. Kilkanaście metrów - mówię, patrząc na siedzącą przy stole kobietę. Czuję, jak stojąca przy mnie Liv kopie mnie w kostkę. O co jej chodzi? I czemu tak kręci mi się w głowie? Chwieję się na nogach, przez co Olivia od razu łapie mnie za ramię. Coś do mnie mówi, nie wiem co. Tracę kontakt z rzeczywistością. Ostatni przebłysk świadomości, zanim ból głowy i mroczki przed oczami całkowicie mną zawładną. Ten sok... Dziwny kolor i smak... To trucizna! Prawda uderza mnie z taką siłą, że prawie się przewracam, kubek wypada mi z dłoni i rozbija się o ziemię. Oczy rozszerzają mi się w wyrazie skrajnego przerażenia. Ta kobieta. Wiedziałem, że ta jej uprzejmość to tylko przykrywka! Muszę ostrzec Olivię, zanim będzie za późno, muszę...
- Alex! - głos Liv dociera do mnie, jak przez mgłę. To ostatni dźwięk, który słyszę, zanim upadam na podłogę. Ciemność zalewa mi oczy. No to koniec.
- Zdradź mi, proszę, co się stało - poprosiłem cicho. Pokręciła przecząco głową.
- Nie mogę - odparła ledwie słyszalnym szeptem. Zacisnąłem usta. Jak ja mam coś zrobić, kiedy nawet nie wiem, co ją doprowadziło do takiego stanu?
- Chociaż daj mi jakąś wskazówkę.
- Uciekamy.
To słowo zawisło między nami w powietrzu. Przez chwilę oboje milczeliśmy, a potem Liv pociągnęła nosem. Nie ma co się zastanawiać, musimy działać.
- Kiedy? - spytałem tylko, a twarz dziewczyny rozjaśniła się w znajomym uśmiechu, który tak uwielbiam.
- O świcie - odpowiedziała.
- Dobrze. Ale nie możemy tak po prostu zniknąć. Chodźmy powiedzieć twojej mamie "dobranoc", zamiast się żegnać. Niech będzie tak, jakby ktoś nas porwał. Co ty na to? - Liv przytaknęła i z trudem podniosła się z ziemi.
- Pokłóciłam się z matką - wypaliła, gdy otwierałem drzwi stodoły. Zatrzymałem się w pół kroku.
- O co poszło? - zapytałem. Nerwowe przechodzenie z nogi na nogę uświadomiło mi, że nie była to dla niej łatwa kłótnia. Chciałem wziąć ją za rękę, ale ona odsunęła się bez słowa, jakby wolała na mnie teraz nawet nie patrzeć.
- O nic - mruknęła wymijająco. - Miejmy to już za sobą - powiedziała, po czym opuściła stodołę. Moje zmysły natychmiast się wyostrzyły, jak zawsze, kiedy wyczuwam, że dzieje się coś niedobrego.
Na zewnątrz zaczęło kropić, narzuciłem więc kaptur na głowę i dogoniłem Olivię przy drzwiach. Ona nie zwracała uwagi na deszcz. Wzięła głęboki oddech i weszła do domu, a ja cicho podążyłem za nią. Nagle gwałtownie stanęła, przez co mało na nią nie wpadłem.
- Co, u licha... - zacząłem, ale natychmiast zamilkłem, kiedy mój wzrok zatrzymał się na postaciach stojących przy palenisku. Odruchowo ścisnąłem Liv za rękę, tym razem nie protestowała.
- Olivia? Nie zgadniesz, kto nas odwiedził! - powiedziała jej matka, wyraźnie przesłodzonym głosem. Wyczułem, jak Liv cała się spina i lekko cofa do tyłu, jakby miała zamiar uciec.
- Nie daj się zastraszyć. Pokaż jej, że jesteś ponad to - szepnąłem jej do ucha. Ledwo zauważalnie skinęła głową. Ostrożnie weszliśmy do izby, zatrzymując się zaraz na progu. Kobieta, której unikałem przez ostatnie trzy lata, właśnie stoi niecałe dwa metry ode mnie. Już rozumiem zdenerwowanie Olivii. Mój oddech przyspiesza, a ciało napręża się, gotowe do ucieczki w każdej chwili. Mimo to, nie daję niczego po sobie poznać. Unoszę głowę nieco wyżej i ściągam kaptur. Pora zastosować się do własnej rady.
- Ciociu... Cóż za miła... niespodzianka - mówi Olivia drżącym głosem. Nie wiem, co się wydarzyło podczas jej wizyty u ciotki, ale ten pobyt chyba nie należał do przyjemnych. Ciotka Liv wykrzywiła usta w uśmiechu, a na mój widok, niemalże zakrztusiła się powietrzem. Wcale jej się nie dziwię - chłopak, którego próbowała zabić tysiące razy, teraz sam wpadł jej w ręce. Zdziwiłbym się, gdyby przepuściła taką okazję.
- Olivio, jak się cieszę, że cię widzę! Nie wiem, co cię skłoniło do opuszczenia moich skromnych progów, ale wierzę, że nie stało się nic złego - kobieta podeszła i przytuliła Liv, a ja jak oparzony odskoczyłem na drugi koniec pomieszczenia.
- Jak widzę, przyprowadziłaś ze sobą kolegę... - kontynuowała ciotka, mierząc mnie wzrokiem. Rozpoznała mnie, to pewne. Teraz tylko muszę odkryć, co kombinuje i zapobiec temu, zanim komuś stanie się krzywda.
- Nazywam się Alexander - powiedziałem, prostując się dumnie. Niech zobaczy, że mnie też dobrze wychowano. Matka Olivii podała jej kubek z sokiem, a po chwili ciotka dziewczyny wcisnęła taki sam w moje ręce.
- A więc, Alexandrze, skąd jesteś? - spytała, siadając przy stole wraz z matką Olivii.
- Nie muszę udzielać pani takich informacji, jednakże ponieważ nie wypada nie odpowiedzieć, powiem, że mieszkam w bardzo ładnym miejscu, do którego trasę znam tylko ja.
- Mieszkasz w wiosce? Czy może... w lesie? - to pytanie sprawiło, że moja czujność wzrosła. Podniosłem kubek do ust i upiłem łyk. Napój miał czerwono-fioletową barwę i słodkawy smak. Pewnie sok z jakiś leśnych owoców. Chociaż nie przypominam sobie, żeby jeżyny czy poziomki tak smakowały...
- W lesie - odpowiadam bezmyślnie i niemal natychmiast gryzę się w język. Co ja gadam? Ona nie może się dowiedzieć, gdzie mieszkam.
- Ach, las o tej porze roku jest przepiękny, nieprawdaż? Daleko masz do strumienia, drogi chłopcze? - pyta ponownie, a ja biorę kolejny łyk soku, żeby uciszyć tą palącą suchość w ustach.
- Nie, dość blisko. Kilkanaście metrów - mówię, patrząc na siedzącą przy stole kobietę. Czuję, jak stojąca przy mnie Liv kopie mnie w kostkę. O co jej chodzi? I czemu tak kręci mi się w głowie? Chwieję się na nogach, przez co Olivia od razu łapie mnie za ramię. Coś do mnie mówi, nie wiem co. Tracę kontakt z rzeczywistością. Ostatni przebłysk świadomości, zanim ból głowy i mroczki przed oczami całkowicie mną zawładną. Ten sok... Dziwny kolor i smak... To trucizna! Prawda uderza mnie z taką siłą, że prawie się przewracam, kubek wypada mi z dłoni i rozbija się o ziemię. Oczy rozszerzają mi się w wyrazie skrajnego przerażenia. Ta kobieta. Wiedziałem, że ta jej uprzejmość to tylko przykrywka! Muszę ostrzec Olivię, zanim będzie za późno, muszę...
- Alex! - głos Liv dociera do mnie, jak przez mgłę. To ostatni dźwięk, który słyszę, zanim upadam na podłogę. Ciemność zalewa mi oczy. No to koniec.
~ Liv ~
- Alex! - krzyczę, kiedy chłopak upada na ziemię. Nie reaguje. Matka odciąga mnie za ramiona, delikatnie, ale stanowczo.
- Idź do naszej izby, przynieś mu coś pod głowę - nakazuje. Z wahaniem oddalam się od Alex'a. Nie chcę go zostawiać, ale chyba lepiej mu będzie, gdy się położy. Może źle się poczuł? Ale nie.. to do niego nie podobne. I wtedy do mnie dociera. Przyjazd ciotki. Uśmiech matki, kiedy podawała mi kubek z sokiem. I błysk strachu w oczach Alex'a na sekundę przed upadkiem. Czuję, jak krew odpływa mi z twarzy. Otruła go. Moja ciotka go otruła, a matka o tym wiedziała. Zanim zdążyłam się odwrócić i pobiec z powrotem do głównej izby, drzwi zatrzasnęły się przede mną. Słyszę trzask klucza, kiedy matka zamyka pokój na klucz.
- Wypuśćcie mnie! - krzyczę, ale to nie pomaga. Po chwili słyszę, jak mama rozmawia z ciotką.
- ... co ty mu wrzuciłaś do tego soku?
- Ach, Lindo. Nic, czego nie dałoby się wyleczyć. Ale muszę przyznać, udał mi się ten napój. To był wyciąg z wilczych jagód, tojadu i cykuty. Wspaniała mieszanka. Tylko czekałam, żeby wreszcie go użyć.
- Jakie mogą być powikłania?
- Najpierw pojawia się ból głowy i lekkie halucynacje. Potem zaczyna się światłowstręt i utrata przytomności. Końcowy etap to znieczulenie na ból i dotyk, a także porażenie układu oddechowego. Chłopak może mieć problem z oddychaniem.
Usłyszałam, jak moja mama ze świstem wciąga powietrze.
- Cóż, to chyba dobrze, że nie będzie już niepokoił mojej córki...
- Masz rację. Jak tylko się go pozbędę, twoja córka będzie bezpieczna.
Co?! Jak ona zamierza się go pozbyć?! Muszę stąd wyjść, natychmiast.
- Mamo! Mamo, wypuść mnie, błagam! - krzyczę, lecz bez skutku. Walę pięściami w drzwi, też nic. Słyszę, jak powóz ciotki odjeżdża z naszego podwórza. Serce bije mi coraz szybciej, jeśli teraz czegoś nie wymyślę, będzie po nim. Alex... Jak mogłam być tak głupia...
Szybko zmieniam sukienkę z zielonej na jasnoniebieską i zarzucam na siebie ciemnozieloną pelerynę. Otwieram okno, po czym wyskakuję do ogródka. Nie żegnam się z matką. Nie chcę. To już nie jest mój dom. Być może nigdy nim nie był. Odbijam się od ziemi i przeskakuję niewielki płotek, oddzielający naszą chatę od lasu. Nie patrzę za siebie. Zawracam do stodoły, aby wziąć łuk i kołczan Alex'a, a następnie biegnę przez kamienny mostek, w przeciwnym kierunku, niż dom chłopaka w lesie. Tam mogą mnie znaleźć. Ale wiem, gdzie mnie nie znajdą. Jak tylko uda mi się odnaleźć Alex'a, zabiorę go w tamto miejsce.
Znajdę cię, Alexandrze. Obiecuję.
- Idź do naszej izby, przynieś mu coś pod głowę - nakazuje. Z wahaniem oddalam się od Alex'a. Nie chcę go zostawiać, ale chyba lepiej mu będzie, gdy się położy. Może źle się poczuł? Ale nie.. to do niego nie podobne. I wtedy do mnie dociera. Przyjazd ciotki. Uśmiech matki, kiedy podawała mi kubek z sokiem. I błysk strachu w oczach Alex'a na sekundę przed upadkiem. Czuję, jak krew odpływa mi z twarzy. Otruła go. Moja ciotka go otruła, a matka o tym wiedziała. Zanim zdążyłam się odwrócić i pobiec z powrotem do głównej izby, drzwi zatrzasnęły się przede mną. Słyszę trzask klucza, kiedy matka zamyka pokój na klucz.
- Wypuśćcie mnie! - krzyczę, ale to nie pomaga. Po chwili słyszę, jak mama rozmawia z ciotką.
- ... co ty mu wrzuciłaś do tego soku?
- Ach, Lindo. Nic, czego nie dałoby się wyleczyć. Ale muszę przyznać, udał mi się ten napój. To był wyciąg z wilczych jagód, tojadu i cykuty. Wspaniała mieszanka. Tylko czekałam, żeby wreszcie go użyć.
- Jakie mogą być powikłania?
- Najpierw pojawia się ból głowy i lekkie halucynacje. Potem zaczyna się światłowstręt i utrata przytomności. Końcowy etap to znieczulenie na ból i dotyk, a także porażenie układu oddechowego. Chłopak może mieć problem z oddychaniem.
Usłyszałam, jak moja mama ze świstem wciąga powietrze.
- Cóż, to chyba dobrze, że nie będzie już niepokoił mojej córki...
- Masz rację. Jak tylko się go pozbędę, twoja córka będzie bezpieczna.
Co?! Jak ona zamierza się go pozbyć?! Muszę stąd wyjść, natychmiast.
- Mamo! Mamo, wypuść mnie, błagam! - krzyczę, lecz bez skutku. Walę pięściami w drzwi, też nic. Słyszę, jak powóz ciotki odjeżdża z naszego podwórza. Serce bije mi coraz szybciej, jeśli teraz czegoś nie wymyślę, będzie po nim. Alex... Jak mogłam być tak głupia...
Szybko zmieniam sukienkę z zielonej na jasnoniebieską i zarzucam na siebie ciemnozieloną pelerynę. Otwieram okno, po czym wyskakuję do ogródka. Nie żegnam się z matką. Nie chcę. To już nie jest mój dom. Być może nigdy nim nie był. Odbijam się od ziemi i przeskakuję niewielki płotek, oddzielający naszą chatę od lasu. Nie patrzę za siebie. Zawracam do stodoły, aby wziąć łuk i kołczan Alex'a, a następnie biegnę przez kamienny mostek, w przeciwnym kierunku, niż dom chłopaka w lesie. Tam mogą mnie znaleźć. Ale wiem, gdzie mnie nie znajdą. Jak tylko uda mi się odnaleźć Alex'a, zabiorę go w tamto miejsce.
Znajdę cię, Alexandrze. Obiecuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz