piątek, 29 listopada 2013

Rozdział 5

          

          Usiadłyśmy w salonie, ja możliwie jak najdalej od niej. Minuty wlokły się w nieskończoność, aż w końcu ciotka przerwała milczenie.
          - A zatem, jak się domyślam, przyszłaś tu po książki dla mamy?
          - Owszem - odparłam.
          - W takim razie jutro coś razem wybierzemy. Co ty na to?
          - Jutro? Jak to "jutro"? - zerwałam się z miejsca. Nie miałam zamiaru przebywać w tym domu dłużej, niż to konieczne. 
          - No nie sądziłaś chyba, że puszczę cię samą do wioski, przez ten las, nocą, podczas gdy poluje tam ten... ten morderca?! - ciocia niemalże wypluła ostatnie słowo. Zacisnęłam usta i odsunęłam się jeszcze dalej. Nic nie wskazywało na to, żeby ta kobieta miała zamiar mnie stąd wypuścić. Musiałam szybko wymyślić plan awaryjny. Wzięłam głęboki wdech.
         - Dobrze, ciociu. Masz rację. Jutro wybierzemy książki - zgodziłam się, z sykiem wypuszczając powietrze przez zęby.
         - Doskonale. A teraz wybacz, ale dostałam zaproszenie na dziś wieczór do znajomej i muszę się naszykować. Twój pokój jest na piętrze, służba później przyniesie ci kolację.
         - Dobrze ciociu - powtórzyłam. - Szkoda, że wychodzisz - powiedziałam smutno, a w duchu skakałam z radości.
         - Mnie też jest przykro, skarbie, ale nie mogę opuścić tego spotkania. Nie wypada - odparła ciocia, po czym zniknęła za drzwiami łazienki.
         Kiedy tylko usłyszałam plusk wody, dopadłam do szafy z książkami. Wzięłam kilka na rękę, a następnie zaczęłam rozglądać się za jakąś torbą. Po paru minutach udało mi się znaleźć dość ładną skórzaną torebkę na jedno ramię. Włożyłam tam książki i pobiegłam na górę. Czekałam w pokoju, aż ciotka się zbierze i opuści dom. W końcu usłyszałam upragnione "Olivio, wychodzę".
         - Jasne, ciociu. Do zobaczenia wkrótce - odkrzyknęłam, mając na myśli raczej odległą przyszłość. Gdy drzwi frontowe trzasnęły, powoli podeszłam do okna. Obok domu rosło potężne drzewo, którego solidna gałąź stykała się z szybą. Podniosłam okiennicę, by potem zgrabnym ruchem przejść z parapetu na gałąź. Nie mogłam ryzykować wyjścia drzwiami, gdyż służba mogłaby mnie przyłapać na ucieczce, a to raczej nie spotkałoby się z aprobatą ciotki. Kucnęłam, czując, jak gałąź gnie się pod moim ciężarem, a potem odbiłam się i skoczyłam na pień drzewa. Ostrożnie zsunęłam się na ziemię.
         Słońce właśnie zniknęło za horyzontem, tym razem jednak się nie bałam. Pewnym krokiem weszłam w krzaki, z których rano wyprowadził mnie Alex. Wiedziałam, dokąd chcę trafić. I tym miejscem bynajmniej nie był mój dom. Była to mała chatka pośrodku lasu, z ciepłym kominkiem, wygodnym łóżkiem i kuchnią, pachnącą ziołami. Tym razem nie mam powodu by się bać. W głębi serca wiedziałam, że Alex czuwa. Nie nade mną, ale nad bezpieczeństwem całego lasu. A póki on tu jest, ja również jestem bezpieczna. Wiem, że sporo ryzykuję. Może nawet własne życie. Ale z drugiej strony... Myślę, że warto. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz