niedziela, 24 listopada 2013

Rozdział 4

           



           - Dokąd szłaś wczoraj w nocy? - zapytał kilka minut później, siadając na łóżku.
           - Do cioci. Mieszka w niewielkim dworku po drugiej stronie lasu. Mama prosiła, bym poszła do niej po książki - zauważyłam, jak Alex cały się zjeżył na wieść o dworku. O co mu chodzi?
           - A zatem zaprowadzę cię tam. Obyś była szczęśliwa, gdy tam dotrzesz - mruknął.
           - Co to niby miało znaczyć? - zapytałam, nie mogąc opanować oburzenia. Oczywiście, nie uzyskałam odpowiedzi. Chłopak wziął z kominka łuk oraz kołczan ze strzałami, a mi wskazał drzwi  wyjściowe. Poczułam bolesne ukłucie w sercu. Coś było nie tak. Po wyjściu z domku owiało mnie chłodne jesienne powietrze. Zadrżałam.
           - Zimno mi - powiedziałam drżącym głosem.
           - Tak? I co z tego? Niska temperatura dobrze ci zrobi - prychnął, wykrzywiając wargi. Jego słowa tak mnie zaskoczyły, że cofnęłam się, jakbym otrzymała cios batem. Nie mogłam uwierzyć, że to powiedział. Objęłam się rękami, chcąc zatrzymać resztki ciepła, jakie mi pozostały i ruszyłam za Alex'em. Idąc przez las uważnie patrzyłam na drogę, starając się zatrzymać w pamięci mały kamienny domek, do którego miałam nadzieję jeszcze kiedyś wrócić. Szliśmy tak przez dłuższy czas, trochę ścieżką główną, a trochę tymi bocznymi. Przedzieraliśmy się przez chaszcze i krzaki z cierniami. W końcu las zaczął się przerzedzać. Alex przytrzymał dłonią gałąź, gęsto porośniętą małymi listkami, a moim oczom ukazał się dworek.
            - Jesteśmy na miejscu. Możesz już iść - powiedział, nie patrząc na mnie.
            - Powiesz mi w końcu, o co ci chodzi?! - wykrzyknęłam. - Mam dość tego milczenia, tej przepaści, której jeszcze dziś rano między nami nie było! - łzy spłynęły mi po policzkach. Nie rozumiałam go. Dlaczego nie chciał mi nic powiedzieć? Po jego twarzy przemknął cień żalu. Już otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale wtedy drzwi dworku skrzypnęły i na werandę weszła moja ciocia.
            - Olivia? Czy to ty? - usłyszałam jej głos. Odwróciłam się, by dokończyć rozmowę z Alex'em, ale jego już tu nie było. Nasłuchiwałam, lecz nie dobiegł mnie nawet odgłos jego kroków. Po prostu zniknął. Zacisnęłam zęby, żeby się nie rozpłakać, choć naprawdę miałam ochotę to zrobić. Nie chciałam pogodzić się z faktem, że być może już nigdy go nie zobaczę. Nawet się z nim nie pożegnałam... . Otarłam łzy wierzchem dłoni i ruszyłam w stronę cioci.
            - Cześć, ciociu - powiedziałam, siląc się na słaby uśmiech.
            - Hej, skarbie. Jak droga? - spytała, przytulając mnie. - Jeśli się nie mylę, w lesie nie było zbyt wielu bandytów, co? - drgnęłam na dźwięk tych słów. Coś w głosie cioci mnie zaniepokoiło.
            - Co masz na myśli? - zapytałam.
            - Od jakiegoś czasu w lesie grasuje coraz mniej złoczyńców. Chłopi z okolicy mówią, że nieraz znajdywali ich martwych ze strzałą w piersi - na te słowa głośno wciągnęłam powietrze. Alex nie jest mordercą. Tylko ci ludzie. On po prostu broni niewinnych, których oni napadają.
            - Wiesz, kto jest za to odpowiedzialny? - spytałam ostrożnie. Bardzo chciałam znać odpowiedź.
            - Czy wiem? Hahah, a jakże! Grasuje po lesie młodzik taki, powala wszystkich z łuku, a twarz chowa za czarną peleryną. Jakiś miesiąc temu wzięłam sztucer i poszłam go szukać.  Skończyło się na tym, że to on pierwszy znalazł mnie. Zmarnowałam parę śrutów, lecz żaden go nie trafił - z ulgą wypuściłam powietrze. Boże, gdybym wcześniej o tym wiedziała...
            - Chłopak mnie śledził. Wie, gdzie mieszkam i unika mojego domu, jak ognia. Szczęście dla niego. Jak go kiedyś dorwę - zabiję! I już żaden zbir nie będzie straszył ludzi po lesie - ciocia uśmiechnęła się dumnie. Poczułam, jak kręci mi się w głowie. Zachwiałam się.
            - Dziecko, dobrze się czujesz? Jakaś bladziutka jesteś - stwierdziła ciocia z troską.
            - Nic mi nie jest - wydukałam.
            - Na pewno? To dobrze. A czy ty przypadkiem nie widziałaś tego Robin Hooda? - zapytała. Szybko spuściłam wzrok.
            - Nie, nie widziałam.
            - Ale gdybyś go kiedyś spotkała, powiedziałabyś mi, prawda? - ciocia popatrzyła na mnie podejrzliwie. Z trudem przełknęłam ślinę.
            - Ależ oczywiście... .
            - To świetnie. Wejdźmy do środka - powiedziała, popychając mnie w stronę korytarza. Kiedy tylko przeszłam przez próg, ciocia z trzaskiem zamknęła drzwi.
           Jeśli wcześniej sądziłam, że jej dworek to odpowiednie schronienie, tak teraz wcale nie czułam się w nim bezpiecznie. Wręcz przeciwnie, miałam wrażenie, że zamknięto mnie w domu mojego największego wroga, bez możliwości ucieczki. Wtedy, po minie mojej cioci poznałam, że moje obawy są słuszne. To był dopiero początek moich kłopotów.


2 komentarze: