niedziela, 17 listopada 2013

Rozdział 1


            Było już dobrze po południu, gdy dotarłam na skraj lasu. Mama prosiła, abym poszła do cioci po parę książek do czytania. Nasza rodzina nie należała do najzamożniejszych, więc nie było nas stać na nowe książki, a ciocia miała ich mnóstwo.
            Wyruszyłam zaraz po obiedzie. Nasze domy dzieliło pasmo wielkiego lasu. Był to bardzo stary las, drzewa w nim szumiały, huczały sowy i suche gałęzie trzaskały pod nogami. Weszłam na ścieżkę pokrytą ściółką, po czym wolnym krokiem ruszyłam przed siebie. Dopóki słońce wisiało nad horyzontem, nie miałam powodu do obaw. Idąc, nuciłam pod nosem i rozglądałam się wokół. Czasami pod nogami przebiegały mi wiewiórki, raz nawet wpadł na mnie młody lisek, a ja jak długa runęłam na ziemię. Gdy zorientowałam się, co było przyczyną mojego upadku, zaczęłam się śmiać. Otrzepałam ubranie z liści i ziemi, a następnie poszłam dalej.
            Powoli zapadał zmierzch. Zagłębiając się coraz bardziej w las rzuciłam zrozpaczone spojrzenie w stronę słońca, które w szybkim tempie chowało się za horyzontem. Mama tyle razy przestrzegała mnie, żebym na siebie uważała, gdyż po lesie włóczą się bardzo niebezpieczni ludzie. Nikomu nie wolno ufać. Poczułam, jak zimny pot zalewa mi kark. "Nie, przecież nie ma się czego bać. To tylko stary las. Stary las pełen bandytów, zabójców i dzikich zwierząt". Zacisnęłam zęby, by powstrzymać nerwy.
            Nagle usłyszałam czyjeś głosy. Sądząc po kierunku, z którego dochodziły, ktoś szedł za mną. Po chwili dobiegły mnie wyraźne odgłosy ludzkich kroków i stłumione urywki rozmowy. Oczy rozszerzyły mi się z przerażenia. Przyspieszyłam kroku, a niedługo potem, gdy ścieżka zakręciła, zaczęłam biec. Aż przekręciło mnie w żołądku, kiedy usłyszałam, że ci ludzie biegną za mną. Szybkim ruchem głowy zerknęłam przez ramię. Było ich trzech. Trzech umięśnionych, obleśnych mężczyzn goniło mnie po lesie w środku nocy. Serce waliło mi jak oszalałe. Nie mogę wiecznie uciekać, kiedyś przecież skończą mi się siły, a wtedy...
           Kątem oka ujrzałam wąską ścieżkę, odbijającą w lewo od tej, którą biegłam. Przez chwilę nic nie słyszałam. Odetchnęłam z ulgą. Dobiegłam do małej polanki, otoczonej ze wszystkich stron skałami i cierniami. Oparłam ręce na kolanach, by złapać oddech. Wtedy 
na polankę wbiegli mężczyźni. Poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Niczym sparaliżowana nie byłam w stanie się poruszyć. Patrzyłam na nich wzrokiem zwierzątka schwytanego w pułapkę. Byłam blada i śmiertelnie przerażona. Co oni mi zrobią? Okradną? nie, bo niczego nie mam. Zabiją? Bardzo możliwe. Zrozumiałam, że mam rację, gdy wszyscy trzej mnie otoczyli, a jeden z nich wyciągnął zza skórzanego pasa niewielki sztylet, z mosiężną głowicą i zdobioną klingą. Ostrze błysnęło w świetle księżyca, który właśnie wyszedł zza chmur, rozświetlając polanę.
          - Kogóż my tu mamy? Co taka młoda dziewczyna robi nocą w lesie, hmm? - barczysty mężczyzna zarechotał, a ja wzdrygnęłam się na samą myśl o moim dalszym losie. Najwyższy z moich oprawców zaczął mi się uważnie przyglądać.
          - Wyglądasz na dość bogatą, sądząc po twojej sukience i urodzie - stwierdził. Zacisnęłam usta w cienką linię. Gdyby tylko wiedział, jak daleko minął się z prawdą... Mama musiała ciężko pracować, by zdobyć materiał na tą sukienkę. Nie mam pieniędzy.
          - Mylisz się - wykrztusiłam, drżącym głosem.
          - Czyżby? - spytał ten trzeci, uśmiechając się złośliwie. - Albo dasz nam forsę, albo marny będzie twój los - rzekł. Otworzyłam usta, chcąc zaprotestować, lecz wiedziałam, że to bez sensu. Tylko pogorszyłabym sytuację, nie uniknę tego, co i tak się stanie...


4 komentarze: