czwartek, 9 stycznia 2014

Rozdział 10

             
             
            Do zachodu słońca zostało nam około trzech godzin. Alex zostawił gulasz nad paleniskiem, żeby jak najdłużej zachował wysoką temperaturę, po czym podał mi moją pelerynę.
             - Po co mi to? - spytałam. Na te słowa chłopak uśmiechnął się, jednocześnie naciągając na twarz czarny kaptur swojej peleryny.
             - Przejdziemy się. Chcę ci coś pokazać.
             - Dowiem się, co to takiego?

             - Hmm, tak, jak już będziemy na miejscu - Alex wyszczerzył się w moją stronę. Roześmiałam się. Każda chwila spędzona z tym łowcą, okraszona była szczyptą humoru i tajemnicy. Lubiłam, gdy mnie czymś zaskakiwał. Zarzuciłam pelerynę na ramiona.
             - A zatem prowadź - powiedziałam, w zamaszysty sposób wskazując mu drzwi ręką. Chłopak szybkim ruchem zabrał łuk i kołczan, a następnie wybiegł z domu. Zatrzymał tuż przy linii, oddzielającej las od jego polany.

             - Jak mnie złapiesz, być może znajdziesz to, co chcę ci pokazać... - zawołał w moją stronę, wbiegając między drzewa. Przez chwilę stałam w drzwiach kompletnie osłupiała, zaraz jednak się ocknęłam i zamknąwszy dom, puściłam się biegiem za Alex'em. Bawiliśmy się jak dzieci, tak beztrosko i z humorem goniliśmy się po lesie. Alex uciekał, chował się za drzewami, a każdy jego ruch zaczynał się od krótkich komentarzy.
            - Lepiej się pospiesz, bo inaczej nie zdążymy wrócić przed zachodem słońca! - krzyknął, w ostatniej chwili uchylając się przede mną.

            - I tak nie zdążymy, więc co za różnica? Ty skup się na drodze, żebyśmy nie zabłądzili - odparłam.
            - Znam ten las, jak nikt inny. Za to nie zdziwiłbym się, gdybyś ty się gdzieś zgubiła - chłopak zaśmiał się złośliwie, co jeszcze bardziej zmotywowało mnie, aby go złapać. Parę chwil później rozpędziłam się i rzuciłam na niego, przewracając nas oboje na ziemię. Tylko, jak się okazało, za nami był niewielki wąwóz, przez co zamiast spaść na ziemię, staczaliśmy się z dość stromego zbocza. Turlaliśmy się, krzycząc i piszcząc, a nasz śmiech rozdzierał powietrze. Nagle zbocze dobiegło końca, a my wpadliśmy w wielką górę liści, rozrzucając je dookoła. Dokładniej mówiąc, Alex spadł na liście, a ja z piskiem wpadłam na niego. Stęknął głucho, gdy zabrakło mu tlenu pod wpływem mojego ciężaru, szybko więc zeszłam na ziemię. Położyłam się na plecach i spojrzałam w niebo. Teraz przybrało szaro-fioletową barwę, zwiastując zbliżający się zmierzch. Ostatnie promienie słońca błyszczały nad horyzontem.

            - O czym myślisz? - usłyszałam głos Alex'a. Odwróciłam głowę, by móc na niego spojrzeć.
            - O tym, jak wielkie szczęście mnie spotkało. Poznałam ciebie i przeżyłam takie przygody, o których w wiosce nawet mi się nie śniło - nagle na moją twarz opadło kilka białych płatków. Gwałtownie usiadłam, rozglądając się. - Co to takiego? - wyszeptałam, drżącym z napięcia głosem.

           - Odwróć się, moja droga, to zobaczysz, co znaczy prawdziwe szczęście.

2 komentarze:

  1. czemu taki krótki? tak nagle się urywa. Czekam na kolejny.
    Ula :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Heh ;) Krótki, bo byłam zmęczona i niezbyt mi szło pisanie ;p Ale następny już będzie dłuższy. Chyba xd ;*

    OdpowiedzUsuń